REKLAMA

Legia specjalnej troski

Qbas - Wiadomość archiwalna

Różne dziwne rzeczy dzieją się w naszym klubie. Jedną z nich jest niestandardowy – jak na polskie realia - sposób traktowania piłkarzy. Wydaje się, że włodarze Legii dążą do ucywilizowania podejścia do swoich pracowników na modłę profesjonalnych klubów europejskich. Krótko mówiąc: na Łazienkowskiej to piłkarz staje się najważniejszy.
Tę tezę potwierdzają nie tylko coraz bardziej wyszukane metody treningowe, stworzone piłkarzom gabinety odnowy etc. Przede wszystkim rządzący drużyną duet: Jan Urban – Mirosław Trzeciak dbają o swoich podopiecznych niczym kury o kurczęta. Nie pozwalają sobie na ich krytykę, pokrzepiają po niepowodzeniach, a w razie czego pierwsi stają w obronie zawodników. Wspomniana para próbuje wykreować w drużynie rodzinną atmosferę. Legioniści wiedzą, że ze swoimi problemami nie pozostaną pozostawieni samym sobie. Jedynym warunkiem by zasłużyć sobie na takie traktowanie jest solidna praca na treningach.

W tym sezonie mamy sporo przykładów ojcowskiego traktowania piłkarzy przez sztab szkoleniowy. Oto trzy moim zdaniem najbardziej wyraziste.

Po pierwsze to oczywiście Kamil Grosicki i jego hazardowy nałóg. W wielu klubach chłopak wyleciałby na zbity pysk za niewypełnienie postanowień kontraktu. Nie byłoby w ogóle rozmowy, zwłaszcza, że „Grosik” nie jest jakimś wybitnym piłkarzem i takich jak on w Polsce znalazłoby się jeszcze kilkunastu. Urban chciał jednak właśnie Kamila i odważnie na niego stawiał, mimo, że ten od początku nie był specjalnie lubiany w drużynie. Dużą rolę odegrał też nasz „brat łata” Jacek Magiera. To on wyciągał nastolatka z kasyn, pilnował by chodził spać o odpowiedniej porze
i prowadził się „sportowo”. Jak wszyscy wiemy na nic zdały się te i inne zabiegi (przeprowadzka na Wilanów w sąsiedztwo szkoleniowca). Wreszcie legijni decydenci postanowili opłacić kilkutygodniową terapię w ośrodku uzależnień wszelakich na Mazurach. Grosickiego wysłano tam, mimo trudnej sytuacji kadrowej na prawym skrzydle zespołu. Kamil ma dojść do równowagi, chociaż według specjalistów szanse na pełne wyjście z nałogu są znikome. Jednak klub podał rękę swojemu zawodnikowi, ale przede wszystkim zagubionemu człowiekowi. To piękny gest. Problem w tym, czy „Grosik” doceni jak wiele zrobili dla niego panowie U., T. i M.

Drugi przypadek, równie „medialny” w ostatnich tygodniach to Piotr Giza oraz jego już legendarna słaba odporność psychiczna i związana z nią nieskuteczność. Wychowanek Kabla Kraków po przybyciu do Warszawy spisywał się przyzwoicie. Strzelał gole (głową!), asystował, zaskakiwał zaangażowaniem. A grał przecież na nowej dla siebie pozycji, jako typowa „10” – cofnięty napastnik, skoncentrowany był praktycznie w całości na poczynaniach ofensywnych zespołu. Coś jednak pękło podczas meczu z Lechem w Poznaniu. Potem byliśmy świadkami równi pochyłej w wykonaniu eksreprezentanta Polski. Z Odrą wszyscy zagrali beznadziejnie, więc nie można się nad nim znęcać. Ale potem było spotkanie w Krakowie z Wisłą i Giza zawalił świetną okazję bramkową. Taką, jakiej zmarnować nie powinien klasowy piłkarz. Kompromitujące pudła pana Piotra zabrały również punkty z Jagiellonią. Ten mecz przechylił czarę goryczy. Kibice wyrywali sobie włosy pomstując na nieskuteczność „krakusa”, a schodzącego z murawy piłkarza żegnali przeciągłymi gwizdami. Natychmiast w jego obronie stanął trener Urban, obwieszczając wszem i wobec, że on z gry swojego podopiecznego jest zadowolony. Szkoleniowiec wiedział co robi. Kolejne niepowodzenia tego piłkarza tylko pogłębiają kryzys jego formy. W takich sytuacjach niezbędne jest okazanie poparcia, poklepanie po plecach. To wszystko Piotr otrzymał. W kolejnym meczu z Polonią Bytom znów zmarnował kilka okazji, ale zanotował asystę przy decydującym golu. W spotkaniu ze swoją Cracovią wypadł przeciętnie. Nie zachwycił, ale też nie zawiódł oczekiwań. Wydaje się więc, że Giza powolutku zaczyna spłacać kredyt ogromnego zaufania, jakim obdarzył go Urban. To jeszcze wprawdzie mało, ale może cieszyć, bo „Gizmo” jak na polskie warunki z pewnością jest graczem nietuzinkowym.

Ostatnim z zawodników, którzy otrzymali od sztabu szkoleniowego pomocną dłoń jest Tomasz Kiełbowicz. Po przyjściu do drużyny Edsona i Rogera, prawie 2 lata temu, „Kiełbik” przestał łapać się do pierwszego składu. Lewonożny zawodnik, dotychczas pewniak u wielu trenerów, zaczął zaliczać jedynie końcówki meczów albo występował w sytuacjach awaryjnych. Gdy latem dokupiono ocierającego się o kadrę narodową Jakuba Wawrzyniaka, występującego na pozycji Kiełbowicza, sprawa wydawała się przesądzona – Tomek wkrótce pożegna się z Legią. „Kiełbasa” nie grał w ogóle, czasem brakowało dla niego miejsca nawet na ławce rezerwowych. Na lewej obronie dobrze spisywał się Wawrzyniak, podobnie jak przesunięty do pomocy Edson. Któregoś dnia spotkałem go po treningu. Był w dobrym humorze i na pytanie, kiedy wskoczy do składu uśmiechnął się tajemniczo i odparł, że mocno się stara i wierzy w swoją szansę. Dostał ją w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Kiełbowicz wszedł w II połowie i zanotował asystę. W spotkaniu w Lubinie zagrał już od początku i znów asystował. Potem wszystko potoczyło się jak w bajce: pewne miejsce w wyjściowej „jedenastce” i powołania do reprezentacji narodowej! Jak sam skromnie przyznaje, nie jest wirtuozem piłki. Ale zaangażowaniem, walecznością i efektywnością „kupił” zaufanie szkoleniowca. Ponownie okazało się, że trenerski nos nie zawiódł. We właściwym momencie postawił na „Kiełbika” i ten gra jak z nut, ku radości swego pryncypała, a zwłaszcza kibiców.

Grosicki, Giza i Kiełbowicz otrzymali wsparcie od sztabu szkoleniowego. Przykład tego ostatniego pokazuje, że postąpiono słusznie. „Gizmo” natomiast dobrze rokuje i są przesłanki by wierzyć, że odwdzięczy się grą na odpowiednim poziomie. Niestety wielką niewiadomą pozostaje, znajdujący się w najtrudniejszej sytuacji Grosicki. Jak twierdzą znawcy tematu, wystarczy silna wola. Motywacji nie powinno zabraknąć, bo oprócz ogromnych długów pieniężnych, „Grosik” ma do spłacenia ten najważniejszy kredyt – u trenera.

Wydaje się, że takie podejście naszych pionu szkoleniowego jest właściwe - procentuje dobrymi wynikami, buduje pozytywne emocje w szatni i daje zawodnikom niezbędny spokój. Ci natomiast odwdzięczają się zaangażowaniem i lojalnością wobec trenerów. A może być jeszcze lepiej. Bo przecież nie tylko do trzech wymienionych wyciągnięta została pomocna dłoń. Otrzymali ją również w trudnych momentach Edson, Kuba Rzeźniczak czy Takesure Chinyama. Oni też udowadniają, że na nią zasłużyli.

P.S Niektórzy twierdzą, że swojej szansy nie otrzymał Marcin Burkhardt. A może właśnie otrzymał, tylko nie wykorzystał?

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.