REKLAMA

PN: Tato, kiedy zabierzesz mnie na Legię?

Piotr Wojciechowski, źródło: Piłka Nożna - Wiadomość archiwalna

W jednym z prasowych wywiadów Mirosław Trzeciak - wiceprezes zarządu KP Legia Warszawa, pełniący jednocześnie funkcję dyrektora ds. rozwoju sportowego - zwierzył się, że w pełni zgadza się z opinią, iż we współczesnym świecie wszystko zmienia się w zawrotnym tempie. Ludzie zmieniają miejsca zamieszkania, miejsca pracy, żony, mężów, a nawet płeć.
Niezmienna pozostaje tylko jedna rzecz - przywiązanie do barw klubowych. I dlatego działacz Legii mocno wierzy, że bez względu na uzyskiwane wyniki, bez względu na klasę rozgrywek, w której będzie występował stołeczny zespół, jego kibice nigdy nie odwrócą się od klubu.

I trudno nie zgodzić się z opinią byłego, 22-krotnego reprezentanta Polski, wychowanka Gwardii Koszalin, który ma za sobą występy w poznańskim Lechu, Łódzkim KS, szwajcarskim Young Boys Berno, izraelskim Maccabi Tel-Awiw oraz dwóch hiszpańskich klubach - Osasuna Pampeluna i CP Ejido. Będąc "Chłopakiem z Powiśla" pamiętam, że trasę z domu na stadion przy Łazienkowskiej pokonywałem pieszo w dziesięć minut i zazwyczaj w towarzystwie kolegów z podstawówki, później z zawodowego obowiązku. Przynajmniej raz w tygodniu, bo przecież obok, przy Myśliwieckiej funkcjonuje od lat Agrykola, na której boisku trenują i rozgrywają mecze drużyny młodzieżowe, a także reprezentacje juniorskie.

Gdy na Legii zapalały się reflektory na masztach o sile 1500 luksów, w naszym mieszkaniu przy Wybrzeżu Kościuszkowskim robiło się jasno, jak w dzień. Pamiętam, że pierwszy raz na mecz Legii zabrał mnie ojciec. To był 1969 rok, a zespół z "Czarną elką w kółeczku" na białych koszulkach - między innymi z Kazimierzem Deyną, Januszem Żmijewskim, Lucjanem Brychczym, Władysławem Grotyńskim i braćmi Blaut, Bernardem i Zygfrydem - podejmował w Pucharze Mistrzów Krajowych rumuński zespół UT Arad. W pierwszym meczu, w Aradzie legioniści wygrali 2:0 i w rewanżu to oni byli zdecydowanym faworytem, mimo to stadion wypełniony był po brzegi. Miałem skończone osiem lat, ale do dziś pamiętam niesamowitą atmosferę towarzysząca temu spotkaniu.

Ojciec postanowił zaszaleć i kupił dwa bilety na trybunę odkrytą. Przez 90 minut, podobnie jak cała widownia, rytmicznie klaskaliśmy w dłonie, krzycząc na całe gardło - Legia. A na boisku działy się rzeczy niezwykłe. Wprawdzie do przerwy wynik brzmiał 0:0, ale to, co stało się w następnych 45 minutach na zawsze pozostanie w pamięci kibiców, którzy tego dnia pojawili się na Łazienkowskiej. W 51 minucie starszy Blaut, po dośrodkowaniu Roberta Gadochy z rzutu wolnego skierował głową piłkę do siatki. Do 70 minuty wynik nie uległ zmianie i wtedy przypomniał o sobie Gadocha. Po trzech minutach na listę strzelców wpisał się "Kici", minutę później ponownie trafił Gadocha. Władysław Stachurski huknął jak z armaty na bramkę reprezentacyjnego bramkarza Rumunii i w 78 minucie było już 5:0 dla Legii. Ale to jeszcze nie był koniec emocji, bo w 81 minucie Deyna uderzył piłkę głową, podwyższając na 6:0. I wtedy golkiper UT nie wytrzymał nerwowo, uciekając do szatni. Jego zmiennik bronił dziewięć minut, ale zdążył przepuścić dwie bramki, po strzałach "Jojo" i Jana Pieszki z rzutu karnego. Mecz zakończył się rezultatem 8:0, ale siedem bramek podopieczni Edmunda Zientary strzelili w 15 minut!

Wracałem do domu z wypiekami na twarzy i jeszcze długo nie mogłem zasnąć, a przed zgaszeniem światła zapytałem ojca: - Tato, kiedy zabierzesz mnie na Legię?

Przez kolejnych 38 lat bywałem na Łazienkowskiej regularnie, podobnie jak ojciec, chociaż każdy z nas zasiadał już w innym sektorze. Dlatego, gdy dziś czytam, że przez najbliższe półtora roku mecze najpopularniejszego polskiego klubu obejrzy tylko garstka widzów, którym uda wcisnąć się na trybunę krytą, jest mi po prostu smutno. Właściciele Legii podjęli mocno kontrowersyjną decyzję, zamykając - z powodu rozpoczęcia prac budowlanych nowego obiektu - aż trzy pozostałe trybuny.

W zakończonej kilka dni temu rundzie jesiennej na Łazienkowskiej pojawiało się niewielu widzów, bo skłóceni z zarządem klubu sympatycy zespołu przestali odwiedzać stadion. Jesienią było sennie i smętnie i nawet siedem kolejnych zwycięstw odniesionych przez piłkarzy Jana Urbana, nie poprawiło przygnębiającej atmosfery stołecznego obiektu. Wszystko wskazuje, że wiosną będzie jeszcze gorzej, bo do dyspozycji widzów pozostanie tylko jedna trybuna i tak ma pozostać do połowy 2009 roku. Przez najbliższe dwa lata mecze z udziałem Legii oglądać będzie na żywo aż 5 tysięcy osób!

Podobno dzięki jednoczesnej modernizacji trzech trybun klub zaoszczędzi 2 miliony złotych, ale obawiam się, że straci znacznie więcej - kibiców, dla których podobno ma być zbudowany nowy stadion.

Siedem lat temu, Franciszek Smuda prowadząc wówczas drużynę Legii, notabene grającej pod jego kierunkiem wyjątkowo nieporadnie, w przypływie złości, po tym jak mistrzem Polski została warszawska Polonia, wypowiedział znamienne słowa: - Jak się komuś nie podoba na Łazienkowskiej, niech sp…. na Konwiktorską.

Wydaje się, że podobnie, chociaż bez używania wulgaryzmów myślą obecni właściciele Legii.

Piotr Wojciechowski

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.