REKLAMA

Najgorszy rok (cz. 1)

Nieznani Sprawcy, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Tak złego roku chyba jeszcze w historii ruchu kibicowskiego na Legii nie było. Od lipca na trybunach mamy ciszę jak makiem zasiał. Po awanturze w Wilnie klub uderzył nie tylko w chuliganów, lecz także w osoby, które od kilku lat tworzyły barwne oprawy na trybunach przy Łazienkowskiej. Zakazy nałożone na ultrasów sprawiły, że o kolorowych kartonach, flagach na kijach, sektorówkach, serpentynach, konfetti czy... racach, mało kto już pamięta. Co robią "Nieznani Sprawcy" w tych ciężkich dla nich czasach? Czy ich grupa nadal istnieje? Kiedy wrócą na trybuny stadionu Wojska Polskiego? Dlaczego Stefan Dziewulski jest osobą, której kibice nie mogą ufać? O tym wszystkim przeczytacie w rozmowie z "Yustą" i "Adiqiem" - przedstawicielami "Nieznanych Sprawców". Dziś prezentujemy Wam pierwszą część obszernego wywiadu. "NS" - tylko w Legia LIVE!



Mijający rok można podzielić na dwie równe części - sprzed Wilna i po Wilnie. Co "Nieznani Sprawcy" robili od lipca, bo jak wiadomo z różnych przyczyn nie ultrasowaliście?

Yusta: Odpoczywaliśmy, niektórzy zajęli się szkołą, inni pracą [śmiech]. Mówiąc już poważnie robiliśmy to, co mogliśmy. Oprawę tak naprawdę mogliśmy zrobić na jednym meczu - w Łodzi. Wszystko przez niepewność towarzyszącą wyjazdom na zakazie - niemal do końca nie wiedzieliśmy, czy uda się pojechać na wyjazd, ile osób wejdzie, gdzie będziemy siedzieć - a to są istotne czynniki gdy planuje się choreografię.

Adiq: Przy takiej specyfice wyjazdów oprawy schodzą na dalszy plan. Do tego dochodzi jeszcze jeden bardzo istotny czynnik - uniemożliwione zostały nam zbiórki pieniędzy na meczach u siebie. Zawsze był to główny element naszego budżetu. W tym miejscu chciałbym również poinformować, że nawet gdybyśmy chcieli robić oprawy na meczach u siebie, to jest to zupełnie niemożliwe.



Jak wydarzenia w Wilnie wpłynęły na waszą grupę? Istniejecie, macie się dobrze?

- A: "Nieznani Sprawcy" to nie tylko znajomi ze stadionu. Utrzymujemy ze sobą kontakt na co dzień, wspólnie oglądamy mecze Legii w pubach, chodzimy razem na imprezy. Na szczęście tego nikt nie ma prawa nam odebrać.

- Y: Skład się nie zmienił. Czekamy.



Na co?

- Y: Po pierwsze na zakończenie procesów naszych dwóch kolegów. Nadal działają również zakazy klubowe nałożone na osoby z naszej grupy – zdjęto lub zawieszono tylko kilka z nich. Wiadomo, że dopóki nie zakończą się sprawy w sądzie, klub nie podejmie żadnych kroków zmierzających do ewentualnego odwieszenia "Starucha" czy "Jurasa". Nie chodzi tylko o nich - chodzi o każdą jedną osobę z naszej grupy, która dostała zakaz od klubu, a według nas jest on niesłuszny. Dopóki taka sytuacja będzie miała miejsce, nie będziemy robić nic na naszym stadionie.



Uważacie, że zakazy klubowe są nałożone niesłusznie?

- Y: Tak, są niesłuszne.

- A: Wszystko wskazuje na to, że do z góry ustalonych osób zostały jedynie dobrane zakazy i ich powody.



A jeśli "Staruch" i "Juras" dostaną zakazy sądowe?

- Y: Zakazy sądowe trzeba respektować. Ufamy, że wyrok sądu będzie bezstronny i sprawiedliwy.



Spodziewaliście się, że po Wilnie zostaniecie największymi poszkodowanymi, że kary spadną na was?

- Y: Nie spodziewaliśmy się, dlatego że nie mieliśmy nic wspólnego z tym, co się w Wilnie stało. Poza tym na konferencji prasowej po wydarzeniach wileńskich prezes Miklas zapewniał, że koniec z odpowiedzialnością zbiorową i wyłapywani będą ci, którzy faktycznie coś w Wilnie robili. Stało się inaczej - ukarano nas. Nagle, pod pretekstem walki z chuliganami, wyciągnięto sprawy sprzed roku wobec "Starucha" i "Jurasa". Sprawy, które dotyczą odpalenia przez nich po jednej racy. Moim zdaniem po prostu wykorzystano nadarzającą się okazję, by ich wyeliminować ze stadionu.



Co takiego robicie, że działacze chcą się Was pozbyć. Za co was nie lubią?

- Y: Co robimy? Staramy się być niezależni od działaczy na tyle, na ile się da.

- A: Kreujemy model kibica oddanego, fanatycznego i dopingującego z całych sił. Widocznie takich ludzi nie potrzeba na tym stadionie.



Czy ta chęć niezależności powodowała, że wasza współpraca z klubem była zła, niespójna?

- Y: Współpraca nie układała się źle. Odkąd podpisaliśmy porozumienie i my, i klub, generalnie trzymaliśmy się ustaleń zawartych w piśmie i warunki, jakie nakładał na nas ten dokument nie były wcale straszne. Nie musieliśmy - i nie zgodzilibyśmy się na to - mówić co będzie zawierać dana prezentacja. Musieliśmy jedynie określać szczegóły techniczne - gdzie co zostanie powieszone i kiedy. Reszta pozostawała tajemnicą i klub to uwzględniał.

- A: Z tego co wiemy druga strona również nie narzekała na współpracę z nami.



Skoro nieźle wam się współpracowało, to skąd te zakazy?

- Y: Wojna pana Dziewulskiego ze "Staruchem" ma podłoże prywatne i toczy się od dawna. Zakazy dla jego brata i dziewczyny to jakby rykoszety od staruchowego zakazu. Dziewulski nigdy nie krył się z tym, że nie lubi Piotrka, chociaż w sądzie powiedział, że jak nie ma meczów, to go nawet lubi [śmiech]. "Staruch" nie podpadł mu tym, co robił na stadionie, tylko szczerością w rozmowach pomiędzy nimi. Nigdy Dziewulskiemu nie cukrował, nie udawał, że go lubi. Jasno wyrażał swoje zdanie na wszystkie tematy, był bardzo szczery i to się na nim zemściło.

- A: Tak samo jak szczery był "Staruch", szczery był w tej kwestii także Dziewulski. Jeszcze w poprzedniej rundzie mówił nam otwarcie, że jest w trakcie pisania opinii na temat Piotrka i ma zamiar to wszędzie rozesłać razem z odpowiednimi materiałami. Był przekonany, że za to nasz gniazdowy otrzyma zakaz sądowy na kilka lat. Trzeba więc podkreślić – gdyby nie wydarzyło się to wszystko na stadionie Vetry, "Staruch" najpewniej i tak otrzymałby zakaz wydany przez klub, co zapewne również doprowadziłoby do braku dopingu na meczach. Wilno to tylko pretekst, którym można mydlić oczy niezorientowanym w temacie.



Wyobrażacie sobie, że w przyszłości będziecie jeszcze współpracować z dyrektorem?

- Y: To osoba, do której już nigdy w życiu nie będę mieć za grosz zaufania. Nie wyobrażam sobie, że gdyby miało dojść do rozwiązania obecnego konfliktu, ten pan nadal byłby osobą, z którą ściśle współpracowalibyśmy jeśli chodzi o oprawy.



Czym was tak do siebie zraził?

- A: Dobrze pamiętam słowa pana Dziewulskiego w momencie, kiedy poinformowaliśmy go o planowanym odpaleniu rac w ramach ultraprotestu na meczu z Odrą Wodzisław. "Nawet gdyby mnie krzyżowali to nie przyznam, że wam to powiedziałem, ale skoro już odpalacie race, to stańcie przy samym płocie i nie odwracajcie głów. Wtedy kamery was nie uchwycą" - powiedział. Nie mieliśmy nic do stracenia, więc właśnie tak zrobiliśmy. Nie wiem czy kamery nas uchwyciły, ale Dziewulski wiedział kto odpalał race i okazało się, że... po Wilnie osoby od nas z grupy dostały zakaz za ten mecz! Hipokryzja to najdelikatniejsze słowo, które przychodzi mi do głowy. To jeden z wielu powodów.

- Y: Zraził nas tym, że obecnie po prostu kłamie. W sądzie na przykład zeznał, że robiliśmy flagi ze swastykami.



Rozumiem, że nie robiliście?

- Y: A czy równocześnie robilibyśmy oprawę dla powstańców? Zresztą nie tylko o to chodzi. Jednego dnia pan Stefan instruuje nas, jak mamy stać na trybunie z racami, by nie mieć problemów w sądzie grodzkim czy z policją, a potem wymierza kary za to, do czego sam się "przyklepuje", bo nagle przestaje kogoś lubić. Bo ktoś nie kryje się z tym, co o panu Stefanie myśli.



Czy to oznacza, że dyrektor jest mściwy?

- Y: Nie wiem. Jestem natomiast pewna, że myśli, iż ma do wykonania jakąś misję, której cel zna tylko on sam. W rundzie wiosennej na kilku meczach zdarzyły się incydenty typu stroboskop na murawie. W rozmowach z nami pan Stefan wyrażał przekonanie, że te incydenty to świadome działania wymierzane w niego. Może cierpi na manię prześladowczą?

- A: Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że pan Dziewulski uważa, iż to właśnie nasza grupa przygotowała wydarzenia w Wilnie...



Czyli Dziewulski myślał, że chcecie doprowadzić do jego odejścia z Legii?

- Y: Był taki moment, że kończyła mu się umowa o pracę i być może miał takie myśli, że chcemy go zwolnić i robimy takie rzeczy. Tylko, że to jest wielka bzdura, bo w rozmowach wewnątrz grupy wielokrotnie dochodziliśmy do wniosku, że lepiej by było, gdyby nic się nie zmieniało. Widzieliśmy, że współpraca jako tako się układa, a nie widzieliśmy przecież kto miałby przyjść na to miejsce i jakie miałby plany.

- A: W tym samym czasie dyrektor dał nam jasno do zrozumienia, że jeśli on zostanie zwolniony, to my wylecimy razem z nim, ponieważ na każdego z nas ma "kwity".

- Y: Na współpracę naprawdę nie mogliśmy narzekać. Gdy był ultraprotest, nie chowaliśmy rac po majtkach, tylko normalnie poszliśmy do Dziewulskiego i porozmawialiśmy z nim jak z człowiekiem. Powiedzieliśmy, że my - niejako inicjatorzy tej akcji - nie możemy teraz odpuścić, skoro race będą odpalone na wszystkich stadionach.



Skoro już udało nam się dotrzeć do tematu stricte ultrasowskiego, to zatrzymajmy się przy nim. Jak ocenicie rundę wiosenną, kiedy to jeszcze mogliście normalnie "oprawiać" mecze przy Łazienkowskiej?

- Y: Według mnie runda ta w naszym wykonaniu nie była nawet dobra - była co najwyżej średnia. Problemem był głównie brak miejsca pod dachem - wszystko co robiliśmy, robiliśmy na dworze. Przez to zresztą parę rzeczy nam się popsuło - na przykład na Widzewie zaprezentowaliśmy może 1/3 tego, co chcieliśmy i planowaliśmy. Wszystko przez to, że w dniu meczu, a także w tygodniu poprzedzającym spotkanie, mocno padało.

- A: Jestem za to w pełni usatysfakcjonowany jeśli chodzi o nasze wyjazdowe oprawy, jakie zaprezentowaliśmy w Krakowie i Poznaniu.



W naszym portalu trwa wybór oprawy roku w Plebiscycie "eLki 2007". Kibice nominowali na przykład kartoniadę "Varsovia". Prostota górą?

- Y: Bierze się to z tego, że była to jedna z najbardziej czytelnych opraw, choć może nie efektowna. Wiadomo jednak, że my będziemy stawiać sobie coraz większe cele i dla nas zrobienie zwykłej kartoniady nie jest satysfakcjonujące.

- A: Na zakończenie rundy pełnej eksperymentów postawiliśmy na coś prostego i maksymalnie wyrazistego. Wiadomo, że to zawsze się ludziom podobało. My jednak często próbujemy wznieść się ponad ten poziom, stąd czasem niepowodzenia.



Da się jeszcze coś na scenie ultras nowego pokazać? Wydaje się, że było już wszystko.

- A: Da się. Mi na przykład cały czas po głowie chodzi kilka nowatorskich pomysłów. Szkoda tylko, że nie mamy możliwości ich zaprezentowania...

- Y: W Polsce wszystko stanęło w pewnym momencie w miejscu. Masa ekip coś powiela, nie jest kreatywna. Na pewno czynnikiem, który by nas pobudził do pracy, byłby nowy stadion - wysokie trybuny dają nowe możliwości. Na Żylecie wszystkie patenty, jakie się dało zrobić, już przetestowaliśmy. Stelaże przed płotem do podwyższania transparentów, spuszczanie na linkach opraw z bannerów - trochę tego było. Nie zrobiliśmy jeszcze jednej rzeczy, może kiedyś nam się to uda. Stworzyłoby to możliwość zrobienia oprawy w miejscu, gdzie niczego być nie powinno [śmiech].

- A: W minionym roku polscy ultrasi postawili na doszlifowanie dobrze już wszystkim znanych schematów. Brakuje kogoś, kto zrobi krok do przodu. Trudno nie zauważyć, że od zawsze my wyznaczaliśmy trendy na polskiej scenie ultras.



Byliście na przykład jednymi z inicjatorów ultraprotestu. Wywalczyliście coś? Jak na razie sprawy za race ma jeden z kibiców-liderów, Lech rzuca ognie na Wiśle, Legia trafia racą reportera...

- Y: Jeśli już mamy być skrupulatni, to oba incydenty miały miejsce wiosną, po zakończeniu ultraprotestu w tej formie, w jakiej przebiegał on jesienią na wszystkich stadionach (race, transparenty). Pod koniec ubiegłego roku przystąpiliśmy przecież do rozmów z Ekstraklasą i protest został zawieszony. Okazuje się jednak, że rozmowy z działaczami nic nie wniosły do sprawy i warto byłoby kontynuować w jakiś sposób tę akcję. My w tym momencie nie mamy jednak żadnych możliwości. Czy ultraprotestem strzelaliśmy sobie w pięty? Incydent był tak naprawdę jeden - na Wiśle zapaliła się od racy sektorówka i to też tylko dlatego, że raca została odpalona "z przyczajki", spod sektorówki. Gdyby można było jej użyć legalnie, to problemu by nie było, bo ten ktoś stanąłby z boku i ją odpalił.



Może gra nie jest warta świeczki? Na Zachodzie również używa się coraz mniej rac.

- Y: Ale się używa. Powiem tak - nigdy nie dojdzie do sytuacji, w której siądziemy i po prostu powiemy: "OK, nie odpalajmy, niech będzie". Do końca będziemy się starali dotrzeć do ludzi, którzy wydają takie decyzje, i próbować je zmieniać legalnymi metodami. Gdy SKLW współpracowało jeszcze z klubem staraliśmy się - idąc za przykładem Lecha - zalegalizować race. Mieliśmy być przeszkoleni, ale ostatecznie do przeszkolenia nie doszło. Pan Dziewulski mówił, że rozbiło się to o sprawy związane ze stewardingiem, ale nie wiem co to ma wspólnego z tym szkoleniem.



- A: Zdaję sobie sprawę, że cofnięcie się o 5-10 lat, kiedy w Polsce podczas meczu piłkarskiego panowała pirotechniczna "wolna amerykanka", jest niemożliwe. My po prostu chcemy, aby race na stadionach wciąż były akceptowane. Jesteśmy skłonni do wielu "papierkowych" ustępstw, takich jak np. wyselekcjonowanie odpowiednich osób do odpalania, ustalenie minuty użycia rac, atesty na pirotechnikę czy wszelkie przeszkolenia. Oczywiście wszystko to można zbić łatwym argumentem, że pirotechnika w Polsce na imprezach masowych jest nielegalna, ale wszyscy dobrze wiemy, że tak naprawdę zależy to jedynie od dobrych chęci organizatora. Tej chęci nie brakuje nie tylko w większości polskich klubów, ale także w wielu zachodnich. Niestety, u nas zawsze jest ze wszystkim pod górkę...



Nie zazdrościcie innym ekipom, że mogą tworzyć, robić to co lubią, a wy stoicie w miejscu?

- Y: Ja nie czuję żadnej zazdrości - bardziej koncentruję się na tym co dzieje się u nas. Jeśli mam być szczera, to nawet nie umiałabym wymienić kilku choreografii robionych przez inne kluby. Przypominam sobie jedynie oprawę Lecha na meczu z nami. Nie mówię oczywiście, że to w naszej grupie reguła - taki Adiq na pewno jest ze wszystkim na bieżąco, ogląda i komentuje [śmiech].

- A: Bardziej zazdroszczę innym kibicom... właścicieli ich klubów. Tego, że traktują kibiców, ultrasów jak partnerów i doceniają ich wkład w rozwój klubu. Co prawda pamiętam, że Pan Walter w momencie przejmowania Legii przez ITI zapewniał, że przyciągnęła ich tutaj atmosfera wytwarzana przez fanów i jest to dla niego jeden z trzech najważniejszych elementów w rozwoju klubu, ale jednak rzeczywistość dość szybko zweryfikowała te słowa.



Nie boicie się, że zostaniecie w tyle, a reszta wam ucieknie?

- Y: Nie widzę, żeby cokolwiek na polskiej scenie ultras jakoś się posuwało do przodu.

- A: Myślę, że na razie taki problem nie istnieje.



To może wy nadawaliście ton i do was równała reszta?

- Y: Powiedzmy, że ton nadawało kilka ekip, ale nie da się ukryć, że to my potrafiliśmy nie raz i nie dwa czymś zaskoczyć całą Polskę.



Macie kontakt z innymi ultrasami. Jak odbierają oni konflikt na Legii?

- Y: Nie ma ekipy, która by się cieszyła z tego, co my przeżywamy i to pomimo tego, że większość ekip nie darzy Legii - mówiąc delikatnie - sympatią. Wszyscy się z nami solidaryzują. Zdają sobie sprawę, że jeśli my przegramy, to w najbliższym czasie ich czeka dokładnie to samo.

- A: Powiem więcej. Odnoszę wrażenie, że wszyscy przyzwyczaili się do naszej ciężkiej sytuacji do tego stopnia, że zauważam coraz mniejsze "ciśnienie na Legię", kiedyś tak charakterystyczne.



Układy na linii działacze-kibice są w innych polskich klubach dużo lepsze. Kto jest pozytywnym przykładem?

- Y: Ciężko podać modelowy przykład współpracy. Może na Jagiellonii jako tako to wygląda. Nie wiem dokładnie na jakich zasadach działają dane ekipy. Wiem jedynie jak działają ultrasi Lecha i taki układ - o czym wspominałam m.in. w Naszej Legii - mi nie pasuje: robienie z ultraski fabryki, castingi na "murzynów" do pracy... Dużo lepiej pracuje się ultrasom w tych klubach, w których działacze mają jakiekolwiek pojęcie o kibicowaniu. U nas pojęcie o kibicach ma w tej chwili jedynie pani, która sprząta w klubie.

- A: W podobnej sytuacji do naszej byli ostatnio kibice Cracovii. Nawet tam jednak udało się porozumieć jeszcze przed przerwą zimową, a u nas końca nie widać...



Rozmawiała Małgorzata Chłopaś "turi"



DRUGA CZĘŚĆ WYWIADU

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.