Najliczniejszy wyjazd krajowy minionej jesieni - fani Legii w Łodzi
REKLAMA

Kibicowskie podsumowanie rundy jesiennej - część I

Bodziach, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

To była wyjątkowo dziwna runda w wykonaniu kibiców Legii. Chyba najgorsza od kiedy zaczął funkcjonować ruch kibicowski na Legii. Wszystko za sprawą feralnego wyjazdu na Puchar Intertoto do Wilna. Niewielka odległość, atrakcyjne miejsce i dogodny wakacyjny termin, to wszystko sprawiło, że w kierunku wschodniej granicy podróżowało parę tysięcy legionistów. Niestety, na samym stadionie, gdzie barierek i ochrony właściwie nie było, okazało się, że nie każdy potrafi zachować się tak jak należy i byliśmy świadkami największej kompromitacji w historii naszych wyjazdów za Legią. Właściwie już na gorąco wiadomo było, że takie zajścia nie zostaną puszczone w zapomnienie.
Mało kto mógł się spodziewać, że jeszcze pół roku później, wydarzenia te służyć będą działaczom Legii do niemających nic wspólnego z wileńska awanturą walką z ultrasami.
Trzy tygodnie po feralnym wyjeździe do Wilna, na własnym stadionie podejmowaliśmy Cracovię. Mecz nie wzbudził większego zainteresowania, a atmosfera na nim przypominała stypę. Wszystko za sprawą decyzji naszych działaczy, którzy zamiast karania winnych, postanowili zastosować odpowiedzialność zbiorową, upychając wszystkich w jedynym wielkim, chuligańskim worze. W związku z tym odkryta w czasie meczu milczała, a jedyne formy dopingu dochodziły z Krytej. Jako że spotkanie odbywało się tuż przed ważnym dla każdego z nas świętem, na płocie wywiesiliśmy transparent upamiętniający rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.

Zgodnie z "dekretem Miklasa" fani Legii byli niepożądani na wszystkich obcych stadionach i każdy organizator zawodów powinien czynić wszelkie starania, aby nikogo mającego w sercu Legię nie wpuścić na teren obiektu. Pierwszą próbą na zakazanym szlaku był dla nas wyjazd do Zabrza. Z pomocą kibiców Górnika zasiedliśmy w sektorze dla gości. Było nas co prawda zaledwie 250 osób, ale i tak nie omieszkaliśmy pomachać naszemu prezesowi, informując go, gdzie znajdują się kibice Legii. Na nasz widok ciepło na sercu musiało się zrobić się również innemu pracownikowi KP, Stefanowi D. Stadion Górnika prezentował się okazale - wszystkie trybuny były wypełnione, a przed meczem przygotowano szereg atrakcji, do których należało m.in. lądowanie paralotniarzy na murawie stadionu. Jeden z nich nie najlepiej obliczył odległość i zawadziwszy spadochronem o kable, runął na ziemię. Nasz doping w czasie meczu był kiepski. Nie brakowało w nim jednak akcentów humorystycznych, czyli okrzyków znanych z siatkarskich sal (takich właśnie kibiców chcieliby widzieć na Legii nasi działacze). Na koniec odpaliliśmy pierwsze w kraju bezdymne i bezświetlne racowisko.

Przed spotkanie z Dyskobolią, legijni działacze przystąpili do akcji propagandowej. Na odkrytej rozdano setki ulotek namawiających protestujących kibiców do dopingu - "Wspieraj swoją drużynę, dopinguj piłkarzy oraz pilnuj aby było kulturalnie. Czas skończyć z anarchią i terrorem!". Kolejnym pomysłem klubu na podzielenie kibiców było wynajęcie orkiestry i nakazanie im ciągłego zachęcania ludzi do dopingu. Mało kto się do niego przyłączał. Fani z Żylety skandowali jedynie hasła "Legia to my" i "Nie ma Legii bez Żylety". Po raz kolejny, mimo wygranej piłkarzy, na trybunach było smutno.

Drugi raz z rzędu przyszło nam jechać na ŁKS na zakazie. Łodzianie podobnie jak poprzednim razem udostępnili nam swój sektor, na którym zasiadło 700 fanów z Warszawy. Na płocie zamiast legijnych flag pojawiły się propagandowe hasła, idealnie pasujące do epoki PRL-u, a z drugiej strony pokazujące w krzywym zwierciadle tych, do których były skierowane. "Towarzyszu Walter, prowadź!", "Niech żyje sojusz milicyjno-klubowy" - wszystko charakterystyczną białą czcionką na czerwonym tle tworzyło zamierzony efekt. Na transparentach widać było twarz jednego z działaczy, z podpisem "Zomo". Oprócz opisanej oprawy były również kontynuowane aspekty siatkarskie, zapoczątkowane w Zabrzu. Na sektorze rozwieszona została siatka, pojawiła się piłka do gry, a kibice rozpoczęli swój mecz, dosyć często skandując siatkarskie hasło "Ostatni".

Po 15-letniej przerwie doszło wreszcie do meczu przyjaźni z Zagłębiem Sosnowiec. Z powodu konfliktu z działaczami, sosnowiczanie musieli zająć miejsca pod zegarem, a nie tak jak kilka miesięcy wcześniej, na odkrytej. W sektorze od strony kanałku zasiadło tysiąc fanów z Sosnowca, którzy przy pomocy transparentów oraz skandowanych haseł wyrażali poparcie dla fanów Legii. My ze swojej strony przeprosiliśmy naszych przyjaciół za działaczy oraz naszych zawodników, którzy nie mieli litości dla beniaminka, aplikując mu aż pięć bramek. Na Łazienkowskiej w końcu był doping, ale prowadzony jedynie przez sosnowiczan. Legioniści tylko czasami przyłączali się do śpiewu, głównie przy pieśniach "zgodowych".

Wyjazd do Lubina odbył się zgodnie z tradycją na nielegalu, a na swoich miejscach przyjęli nas lubinianie. W odległym mieście w piątek zameldowało się nas 350. Na płocie, zgodnie z umową, nie wywiesiliśmy klubowych flag, a jedynie transparenty z wymownymi hasłami - "Precz z komuną i jej spadkobiercami! Mordercy z ZOMO - pamiętamy!". Kolejnym nawiązaniem do wydarzeń sierpnia 1980 roku było zainicjowanie hymnu narodowego przez kibiców przyjezdnych. Gospodarze dopingowali całkiem nieźle do straty pierwszej bramki. Od tego czasu znacznie lepiej słyszalni byliśmy my. Oprócz dopingu wyraziliśmy swoje zdanie o prezesie, dyrektorze ds. bezpieczeństwa i zakazach wyjazdowych. Na koniec podziękowaliśmy lubinianom za gościnę.

Przed meczem z Widzewem przed własną publicznością nie brakowało spekulacji, czy legijni fanatycy nie powinni przerwać protestu, by nie pozwolić na dominację na Ł3 widzewiaków. Ostatecznie nie było żadnej przerwy w wyrażaniu swojego niezadowolenia wobec działań działaczy i przez większość meczu milczeliśmy. Nie licząc oczywiście haseł anty-KP oraz anty-PZPNowskich. Te ostatnie miały miejsce na wszystkich stadionach w Polsce, a wiązały się z opuszczeniem przez kibiców trybun. Łodzianie przygotowali nawet prześmiewczy transparent "Kolator trzymaj się", nawiązujący do zakazu pozdrowień wydanym przez pana Gienia. Warto odnotować, że tego dnia nie zaliczy do udanych Bartek Grzelak. Nie dość, że wyzywali go widzewiacy, to bluzgali na niego legioniści. W końcu, na pięć minut przed końcem, na naszym stadionie ponownie zagościła dawna atmosfera. Wtedy odkryta zaczęła skandować "Zobacz Walter, jak być może", po czym z całą siłą ryknęliśmy "Moja jedyna miłość to jest Legia". Było naprawdę gorąco, ale jak pokazała przyszłość, właścicielowi Legii nie zależało na poprawie atmosfery meczowej.

Opisywanie rozgrywek Pucharu Ekstraklasy, które rozgrywane były w środku tygodnia, pomiędzy meczami ligowymi, właściwie możemy sobie odpuścić. W przeciwieństwie do zeszłego roku, zrezygnowaliśmy z uczestniczenia w wyjazdach na PE. Podobnie uczyniła cała kibicowska Polska i zazwyczaj trybuny były zupełnie puste, co poddaje w wątpliwość sens ich organizowania.

Na razie tylko raz mieliśmy okazję uczestniczyć w meczu na nowym kieleckim obiekcie na legalu. Tegoroczna wizyta wydawała się niemożliwa ze względu na zakazy kieleckich działaczy. Fanom zameldowanym w województwie mazowieckim wejściówek nie sprzedawano. Ponadto miejscowi mają sztamę z Polonią, co również ograniczało możliwość pomocy z ich strony. Dla chcącego nic trudnego - pokazali legioniści, którzy w różny sposób pokonali kieleckie zasieki i dostali się na stadion. W końcówce cała grupa zajęła miejsca w jednym sektorze i ku zaskoczeniu kilkunastotysięcznej widowni, dała o sobie znać głośnym śpiewem. Na całym stadionie zapanowała konsternacja, a legijni działacze z pewnością zbledli. Nie trzeba było długo czekać, a 30 osobowa grupa została otoczona przez ochronę i jeszcze długo po końcowym gwizdku przetrzymana na stadionie.

Mniej problemów z dostaniem się na stadion mieliśmy przy okazji meczu Pucharu Polski z rezerwami Sandecji. Była to pierwsza okazja do odwiedzenia tych stron, a wszyscy mieliśmy jeszcze w pamięci zeszłoroczną wpadkę w Sanoku. Bez względu na złe przeczucia w drogę ruszyło 220 legionistów, którzy w końcu dotarli do malowniczo położonego Nowego Sącza. W samym mieście trudno było się poruszać, bowiem ze względu na historyczne wydarzenie, jakim bez wątpienia był mecz z Legią, wszystkie główne ulice zostały pozamykane. Obiekt Sandecji wypełnił się do ostatniego miejsca, a smaczku rywalizacji na trybunach dodawał fakt przyjaźni "Sączersów" z KSP. To właśnie Polonia była obiektem naszych słownych ataków tego dnia. Choć dosyć długo obie strony powstrzymywały się od wulgarnych okrzyków, w końcu nadszedł kres uprzejmości. Trzeba przyznać, że pod kątem dopingu pokazaliśmy się bardzo dobrze, dając solidną lekcję miejscowym. Miejscowi przygotowali kilka choreografii, ale na pierwszoligowcach nie zrobiły one większego wrażenia - ani pomysł, ani wykonanie nie rzucało na kolana. Pod koniec meczu Sandecja postanowiła zabłysnąć w inny sposób - atakując sektor gości. Akcja dosyć szybko spaliła na panewce i atakujący musieli się wycofać, co skumulowało złość na porządkowych. Dosyć długo trwało doprowadzenie kibiców do porządku, ale w końcu mogliśmy ruszyć w drogę powrotną.

Spotkanie przed własną publicznością z Bełchatowem przyciągnęło na trybuny ponad 9 tysięcy kibiców. To sporo, biorąc pod uwagę klimat panujący wokół Legii od lipca. Hitem tego spotkania okazał się dialog Żylety z Krytą - "Walter! Co? Mordo ty moja!". Prezesa klubu fani starali się wytransferować do Iławy. Poza tym praktycznie nic się nie działo - było cicho i smutno. Jedynie kibice gości co nieco pośpiewali. Organizacja spotkań towarzyskich ze znanymi klubami stała się ostatnio modna w naszym kraju. W związku z tym w październiku na Łazienkowskiej gościliśmy Borussię Dortmund, a działacze liczyli na wysokie przychody. Jak się okazało, przeliczyli się. Na trybunach zasiadło tylu widzów, ilu na co dzień obserwuje treningi niemieckiej drużyny, co wystawiało marne świadectwo legijnym działaczom i marketingowcom. Kontynuowano także dialog pomiędzy trybunami. Tym razem dotyczył on Stefana Dziewulskiego ("Kryta! Co? Boimy się! Czego? Stefana Dziewulskiego") i Leszka Miklasa ("Ekstraklasa bez Miklasa", "Miklas auf wiedersehen"). Skromna grupka przyjezdnych, nic sobie nie robiąc z polskich zakazów, na swoim sektorze odpaliła pirotechnikę.

Wyjazdy do Poznania zawsze cieszyły się sporym zainteresowaniem. Tym razem liczba biletów, którą załatwił nam Lech, była zdecydowanie poniżej zapotrzebowania. Z drugiej strony lechici zachowali się bardzo ładnie, sprzedając 450 biletów fanom z Warszawy, choć zainteresowanie w Poznaniu było olbrzymie. Po raz drugi byliśmy świadkami świetnej poznańskiej organizacji, dzięki której bez żadnych kłopotów zasiedliśmy tuż obok czwartej trybuny. Tradycyjnie już nie mieliśmy ze sobą flag, a jedyne płótno wywieszone zawierało hasło "Konfidencie, dzwoń" wraz z numerem telefonu jednego z działaczy. Wypełniony po brzegi obiekt "Kolejorza" robił dobre wrażenie, ich doping był naprawdę niezły... co nie oznaczało, że poddamy się bez walki. Nasza skromna grupa dawała z siebie wszystko i na czwartej trybunie byliśmy świetnie słyszalni. Lech swoją solidarność z warszawiakami okazywał skandując parokrotnie hasło "Piłka nożna dla kibiców" oraz prowadząc dialog... "Walter! Co? Mordo ty moja".

Przed meczem z Odrą relacje na linii kibice-działacze nie uległy zmianie. Zmieniona natomiast została forma protestu. Pod Torwarem ustawiona została scena, na której odbył się koncert, zupełnie zagłuszający wszystkie odgłosy trybun. Piłkarze po meczu tłumaczyli, że nie mogli się skoncentrować na grze w piłkę. Trzeba przyznać, że piosenki z serii "Daj mi tę noc" sprawiały raczej wrażenie odpustu niż piłkarskiego pojedynku. Fani tymczasem nic sobie nie robiąc z rozmów wychowawczych przeprowadzanych przez Stefana D., dalej wykorzystywali motyw przewodni jednego ze spotów wyborczych. Ponadto cały stadion wykonał przerobioną piosenkę z przedszkola - "Stary Walter mocno śpi". W drugiej połowie doszło do zdarzenie bez precedensu - na scenie pod Torwarem pojawił się nasz wodzirej, Staruch i zza stadionu prowadził doping. Mobilizacja była olbrzymia, ale tych kilka minut głośnego śpiewu nie pomogło zawodnikom w podtrzymaniu passy zwycięstw u siebie. Przed końcowym gwizdkiem sędziego większość kibiców opuściła trybuny i w imię hasła "Cała Legia zawsze razem" ruszyła do prowadzącego doping.

Hit 12. kolejki pomiędzy Wisłą Kraków a Legią odbył się bez nas. Tym razem warszawiacy podjęli decyzję, że wyższą wartością niż walka z zakazami jest sprzeciwienie się tym, którzy postępują niehonorowo. Zgodnie z hasłem "Ze sprzętem nie jesteś dla nikogo wzorem. Jeżeli walczysz - rób to z honorem" - zabrakło nas na stadionach obu krakowskich klubów. Wiślacy wypełnili stadion przy Reymonta do ostatniego miejsca, przygotowali ciekawą oprawę, w której wykorzystywali pirotechnikę oraz prowadzili doping, którego znaczna część poświęcona była Legii. Po meczu Mariusz Walter zachwycał się wspaniałą atmosferą na trybunach.

Mecz 1/8 finału Pucharu Polski pomiędzy Legią a ŁKS-em nie wzbudził większego zainteresowania. Nawet w Nowym Sączu na meczu 1/8 finału zgromadziło się trzykrotnie więcej widzów. Na trybunach było bardzo nudno, a przemarznięci kibice liczyli na to, że spotkanie zakończy się w regulaminowym czasie.

Spotkanie Legii z Ruchem rozgrywano kilka dni po dość głośnym wywiadzie z Mariuszem Walterem oraz apelu trenera Urbana do obu stron konfliktu. Mało kto spodziewał się, że na trybunach cokolwiek się zmieni. A jednak. "Żyleta" przez kilkanaście minut dopingowała, zaznaczając, że jest to wsparcie specjalnie dla trenera, który nie boi się wyrazić swojego zdania. Na Łazienkowskiej pojawiła się liczna, 700-osobowa ekipa Ruchu. Po meczu legioniści skandowali w kierunku drużyny "Piłkarze jesteśmy z Wami". Wiele kontrowersji wzbudził transparent chorzowian "Euro 2012 w Chorzowie", co kontrastowało z okrzykami przyjezdnych... "Polska bez Śląska". Gdy cały stadion natomiast zaśpiewał "Mazurka Dąbrowskiego", chorzowscy kibice gwizdali z całych sił, odcinając się od polskiej narodowości.

Jeżeli ktoś uważał, że brak dopingu na naszym stadionie będzie równoznaczny z kompletną nudą, podczas meczu z Jagiellonią musiał być zaskoczony. Otóż na pierwszy plan próbował wybić się obserwator PZPN, Andrzej Tomaszewski. To on wśród dziewięciu płócien kibiców z Białegostoku wypatrzył niewielką flagę, na której jego zdaniem znajdował się niedozwolony znak (rzekomo rasistowski). Przez to zamieszanie rozpoczęcie drugiej części spotkania znacznie się opóźniło, a zdenerwowani kibice wykrzykiwali obraźliwe hasła pod adresem PZPN. Organizator zawodów próbował zakryć flagę "Jagi" przy pomocy niebieskiej plandeki. "Nie pękajcie - przewieszajcie" - skandowali w stronę przyjezdnych legioniści, a po chwili tak właśnie uczynili białostocczanie. Tych do stolicy przyjechało 1100. O ich perypetiach na stadionie już pisaliśmy. Droga powrotna pociągiem znacznie przedłużyła się przez zajścia, jakie miały miejsce w Zielonce.

Ligowy mecz Legii na stadionie Śląskim to nie lada gratka dla każdego kibica. W końcu nasz klub zaledwie kilka razy grywał na Śląskim gigancie. Z powodu niedopuszczonego do gry obiektu Polonii Bytom, na miejsce rozegrania spotkania wyznaczono obiekt, na którym niedawno świętowano awans do Mistrzostw Europy. Tym razem na trybunach nie było tłumów - zaledwie 2500 widzów po jednej stronie stadionu. Legioniści i bytomianie rywalizowali na doping. Siły były wyrównane i pod względem śpiewu można orzec remis. Przez dłuższy czas panowała kulturalna atmosfera, zmącona nieco przez wyzwiska pod adresem zgód obu klubów. Pół tysiąca legionistów miało na sobie koszulki "diffidato per tutta la vita" ("całe życie na zakazie").

Spotkanie wyjazdowe z Cracovią, podobnie jak to z Wisłą, odbyło się bez nas. Na stadionie przy Kałuży konflikt zakończono, co zaowocowało oprawą i słabym dopingiem, w którym sporą część stanowiły bluzgi pod naszym adresem. Zakończenie 2007 roku miało miejsce 8 grudnia na naszym stadionie. Wtedy na Łazienkowską przyjechał Górnik, a dla nas miał to być ostatni mecz, który kibice oglądali z trybuny odkrytej. Przez większość spotkania na głośne wsparcie mogli liczyć jedynie piłkarze z Zabrza. Fani Legii dopingowali zaledwie kilkanaście minut - ożywili się pod koniec meczu, jednak czynili to z takim zaangażowaniem, że ciarki mogły przejść po plecach. Przyjezdni odnieśli się do sytuacji panującej w Warszawie piosenką "Chociaż jeden jest do zera, Legia lepsza bez Waltera". Ostatnie minuty, kiedy na gnieździe pojawił się "Szczęściarz" pokazały, jak bardzo brakuje znanej wszystkim atmosfery z Żylety. Wiemy już, że KP Legia czyni starania, aby w najprostszy sposób pozbyć się swoich najzagorzalszych fanów. "Burzcie co chcecie, nas się stąd nie pozbędziecie" - to była nasza odpowiedź na meczu z Górnikiem.

Druga część podsumowania

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.