REKLAMA

Nie myślę o kadrze

Jan Urban, źródło: Dziennik - Wiadomość archiwalna

Ilu jeszcze musimy naturalizować piłkarzy, abyśmy zostali mistrzami Europy?

- Wyczuwam ironię, ale na całym świecie jest tak, że trenerzy chcą wzmocnić swoje kadry w ten sposób. Roger, jeśli będzie w formie, wzniesie reprezentację Polski na jeszcze wyższy poziom. To zupełnie inny typ pomocnika od tych, których mamy. Wiadomo - Brazylijczyk, świetny technicznie, wszechstronny. Leo Beenhakker może ustawiać go, gdzie chce.



Beenhakkerowi podoba się, że potrafi Pan trzymać się swojego zdania w jego obecności. Podobno jest Panem zachwycony, a trudno go zachwycić, jeśli się nie jest piłkarzem. Jak Pan to robi?

- Wcześniej spotkaliśmy się tylko raz - na zgrupowaniu w Turcji. Cieszę się, że wywarłem na nim dobre wrażenie, bo chyba takie ono było, skoro zaproponował, żebym pomagał kadrze na mistrzostwach Europy. Ale czy jest mną zachwycony, to nie wiem.



Beenhakkerowi imponuje nie tylko Pańska znajomość języków, ale również to, że potrafi Pan pokazać na przykład Brożkowi, jak należy ustawić stopę przy strzale.

- Trzymam się chyba nieźle, więc mogę zademonstrować kilka ćwiczeń. Taka jest moja rola i nie pozwolę sobie, aby jakiś zawodnik nie słuchał moich uwag. To byłoby nierozsądne z jego strony.



Praca w kadrze jest dla Pana pociągająca?

- Na dzień dzisiejszy nie, bo w ogóle nie myślę o kadrze. Na razie zamierzam zdobywać doświadczenie, a przy kimś takim jak Beenhakker przychodzi to bardzo szybko. Chcę się kształcić, aby utrzymać się na powierzchni. Na razie na niej jestem, ale co będzie za cztery lata, tego nie wiem. O pracę w tym zawodzie nie jest łatwo. Trener jest zależny tylko i wyłącznie od wyników. Nie wszyscy patrzą na to, jak kto pracuje i nie wszyscy są cierpliwi.



Właściciele Legii są cierpliwi?

- Myślę, że tak. Chociaż w przypadku zespołu, który walczy o najwyższe cele, jeden jedyny mecz może diametralnie zmienić opinię na jego temat.



Na przykład taki mecz, jak ten z Zagłębiem Sosnowiec?

- Tak. Gdybyśmy go wygrali, być może bylibyśmy jedyną drużyną, która ma jeszcze jakieś nadzieje na mistrzostwo. Teraz, będąc realistą, trzeba zapomnieć o patrzeniu w górę i oglądać się na dół. A nie przepraszam... Teraz w górę też.



Kiedy Pan stracił nadzieję na mistrzostwo z Legią? Dopiero w piątek?

- Tak. Nie można sobie pozwolić na takie porażki, jeśli się myśli o tytule. Małym pocieszeniem jest to, że byliśmy lepsi, bo kogo to teraz interesuje?



Co Pan zrobił po tej porażce? Zamknął się w domu i założył słuchawki na uszy?

- Nigdzie się nie chowałem. Udzieliłem bardzo wielu wywiadów. W Hiszpanii nauczyłem się, że z każdej sytuacji trzeba wyjść z twarzą. Nie można chować się po kątach. Nie może być tak, że gdy wygrywam, to chodzę z głową zadartą do góry, a gdy przegrywam, to zachowuję się tak, jakbym wstydził się wszystkich piłkarzy Legii.



Na ilu zawodnikach się Pan zawiódł?

- Na kilku na pewno. Myślałem, że niektórzy w inny sposób potraktują to, że przychodzi nowy trener i trzeba się pokazać. A na ilu konkretnie? Nie będę panu ułatwiał zadania.



A ilu wojowników Panu brakuje?

- Oj, wielu. Są takie momenty, gdy trzeba włożyć nogę w niebezpieczne miejsce, gdzie trzeba zaryzykować słabszą kość. Nie mam takich ryzykantów, ale co zrobię? Zmienię zawodników, to zaraz pojawią się głosy, że coś jest nie tak z widowiskowością gry.



Roman Kosecki mówi, że legioniści mają strach w oczach. Mielcarski - że walczycie o miejsce w środku tabeli. Ma Pan dość krytyków?

- Z doświadczenia wiem, że od krytyki do pochwał jest bardzo mały kroczek.



Czy szczecińskie zgrupowanie było miłym oderwaniem się od ligi?

- Oczywiście. Ale przed niczym nie uciekłem. Najlepszym lekarstwem na to wszystko co się wokół nas w Legii dzieje, jest zwycięstwo z Zagłębiem Lubin. Mamy wiele problemów, także ten z kibicami, ale kto powiedział, że będzie łatwo.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.