Jose Vicuna, drugi trener i Aleksandar Vuković kapitan prezentują trofeum, które w tym sezonie zdobyli - fot. Woytek
REKLAMA

Piłkarskie podsumowanie wiosny

Tomek Janus i Fumen, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Wiosną legioniści rozegrali 23 mecze. Przez kilka miesięcy przeżywaliśmy huśtawkę emocji - od słabego początku w Grodzisku Wielkopolskim, poprzez blamaż w Sosnowcu, ogranie Wisły Kraków i szaleńczą radość po zdobyciu Pucharu Polski, aż po ponowną porażkę z Dyskobolią. Wzloty przeplatały się z upadkami. W lidze Legia znów musiała uznać wyższość Wisły. Lepiej było w Turnieju Tysiąca Drużyn. Przed nami podsumowanie wiosennych meczów w wykonaniu legionistów.

"Chcemy nie tylko dogonić Wisłę, ale także ją przegonić" - zapowiadał przed startem rundy wiosennej Jan Urban. Dziesięciopunktowa strata do krakowian nakazywała jednak umiarkowany optymizm. Tym bardziej, że zimowe okienko transferowe skauci Legii przespali. Utalentowany Ransford Osei, wbrew zapowiedziom Mirosława Trzeciaka, nigdy w Warszawie się nie pojawił. Przez miesiąc testowany był Mario Booysen, ale ostatecznie on również nie został legionistą. Na Łazienkowską sprowadzono za to Hiszpana Balbino. Defensor z Półwyspu Iberyjskiego nie zagrał jednak nawet minuty w barwach Legii.

Na skutki takiej polityki transferowej nie trzeba było długo czekać. "Wojskowi" zamiast gonić Wisłę, tracili kolejne punkty. Na początek trzeba było uznać wyższość Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. Gol warszawiaka Piotra Rockiego sprawił niemiłą niespodziankę fanom ze stolicy. Ale nie mogło być inaczej, skoro podopieczni Jana Urbana poruszali się na murawie niczym muchy w smole.

Lepiej legionistom szło w rozgrywkach o Puchar Ekstraklasy. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym znów rywalowi dał o sobie znać Takesure Chinyama. W Bytomiu wystarczyły jego dwie dobre akcje i przed rewanżem Legia zapewniła sobie dwubramkową zaliczkę. Spotkanie w Warszawie było meczem bez historii i dobrze zapamięta je chyba tylko Wojciech Trochim. Pierwszy kontakt z piłką młodego zawodnika zakończył się golem dla Legii. Pozostałe trzy bramki strzelali tylko bytomianie. Jedno trafienie było jednak samobójcze i po remisie 2-2 do półfinału awansowała Legia.

Zanim legioniści zapewnili sobie awans do kolejnego etapu rozgrywek o Puchar Ekstraklasy, do Warszawy zawitał ŁKS Łódź. Legia znów zaprezentowała się poniżej oczekiwań i przegrywała już od 12. minuty. Ponownie punkty uratował "Tejkszur", który zdobył dwa gole. Jego trafienia były tym cenniejsze, że inkasując trzy oczka, legioniści na swoim koncie w tabeli wszech czasów, mieli już 2500 punktów. Oczywiście jako pierwsi w Polsce.

Powodów do radości piłkarze Jana Urbana nie mieli po następnym meczu. W gonieniu Wisły przeszkodziło im ostatnie w tabeli Zagłębie Sosnowiec. Pierwsze trzy kwadranse nie zapowiadały tragedii, bo znów dobrze wyregulowany celownik miał Chinyama. Druga połowa to jednak żenująca postawa Legii. Takiego prezentu nie mogli nie wykorzystać gospodarze. Gole Rafała Bałeckiego i w doliczonym już czasie gry Marcina Folca dopełniły dzieła zniszczenia marzeń o ligowym tryumfie.

Po porażce z beniaminkiem i najsłabszą drużyną ligi, Legia pokazała, że gdy chce, to grać potrafi. Do Warszawy zawitał ówczesny mistrz Polski z Lubina i zebrał cięgi aż miło. Trafienia Miroslava Radovicia, Marcina Burkhardta i Martinsa Ekwueme nie pozostawiały wątpliwości kto jest lepszy. A kibice zachodzili w głowę, która Legia jest prawdziwa - ta z Sosnowca, czy ta ogrywająca mistrza Polski. Odpowiedzi na to pytanie miały przynieść kolejne spotkania. Zanim legioniści pojechali na klasyk po polsku, czyli mecz z Widzewem Łódź, czekał ich pierwszy mecz półfinału Pucharu Ekstraklasy z Wisłą Kraków. I Legia znów pokazała dwa oblicza. W pierwszej połowie zdecydowanie dominowała, ale gola strzelił tylko Burkhardt. Po przerwie do głosu doszła "Biała Gwiazda". Trafienie Rafała Boguskiego doprowadziło do remisu i przed rewanżem w Krakowie faworytem wydawali się nasi rywale.

Nim rozstrzygnęły się losy awansu do finału Pucharu Ekstraklasy, legioniści wybrali się do Łodzi. Mecz z Widzewem w niczym nie przypominał jednak wielkiego wydarzenia. W Wielką Sobotę obie strony nie zaprezentowały nic godnego uwagi. W końcu w 86. minucie przebudził się Piotr Giza i z "miasta włókniarzy" Legia wracała z trzema punktami. Kolejne trzy oczka legioniści dopisali do swojego konta po meczu z Koroną Kielce. Bramki autorstwa Chinyamy i Rogera nie zapewniłyby jednak wygranej, gdyby nie znakomita postawa Jana Muchy. Słowak wychodził obronną ręką nawet z najtrudniejszych sytuacji i zachował czyste konto.

Tymczasem plany gonienia Wisły włożono między bajki. Celem stał się awans do europejskich pucharów. A ten Legia chciała zdobyć albo dzięki wysokiemu miejscu w lidze, albo wygrywając Puchar Polski. W ćwierćfinale tych rozgrywek rywalem "Wojskowych" była Lechia Gdańsk. Podopieczni Dariusza Kubickiego nie zamierzali jednak ułatwić zadania Legii. W Warszawie zagrali tak defensywnie, że z rzadka przekraczali linię środkową boiska. Legioniści bili głową w mur. Szczęśliwie wyrwę w murze znalazł Jakub Wawrzyniak i przed rewanżem Legia miała jednobramkową zaliczkę.

Losy awansu miał rozstrzygnąć mecz w Gdańsku. Wcześniej legioniści wybrali się jednak do Bełchatowa. Mijał kwadrans gry, gdy pięknym golem wynik meczu otworzył Roger. Przewaga Legii rosła z każdą minutą, ale w niedzielne popołudnie "Wojskowi" na własne życzenie stracili punkty. W 87. minucie do remisu doprowadził nie kto inny, jak Tomasz Jarzębowski. Minęło kilkadziesiąt sekund i już było 2-1 po golu Janusza Dziedzica. Szczęście uśmiechnęło się jednak do legionistów. W 94. minucie zimną krew zachował Maciej Rybus i piłkarzom Jana Urbana udało się uratować remis.

Niedziela – Bełchatów, środa – Gdańsk. Legia nie miała nawet chwili wytchnienia. A nad polskim morzem wszyscy czekali na pojedynek z legionistami i oczywiście liczyli na awans Lechii. Innego zdania byli podopieczni Jana Urbana. Ulewny deszcz nie pozwolił na widowiskową grę. Było za to dużo fauli i ostrych starć. Gol był tylko jeden – strzelił go Roger i do dalszych gier awansowała Legia.

Podbudowani awansem do półfinału Pucharu Polski legioniści niemal z marszu przystąpili do konfrontacji z poznańskim Lechem. Spotkanie z "Kolejorzem" było tym ważniejsze, że podopieczni Franciszka Smudy cały czas liczyli się w grze o europejskie puchary. Niestety ekipa Jana Urbana grająca przez większość spotkania w osłabieniu (czerwona kartka Marcina Smolińskiego) nie sprostała zadaniu i to Piotr Reiss z kolegami mógł cieszyć się z pierwszego od 13 lat zwycięstwa na Łazienkowskiej. Gola na wagę trzech punktów zdobył pod koniec spotkania Przemysław Pitry.

Porażka z odwiecznym rywalem z Poznania nie napawała optymizmem przed rewanżową potyczką w ramach Pucharu Ekstraklasy z Wisłą w Krakowie. Tym bardziej, że w pierwszym pojedynku w Warszawie był remis 1-1. Legia musiała więc zremisować jeszcze wyżej albo po prostu wygrać. I udało się! Naszpikowana młodymi zawodnikami stołeczna drużyna okazała się lepsza od "Białej Gwiazdy". Bohaterem spotkania został Bartłomiej Grzelak, zdobywca nieco kuriozalnej, ale jakże ważnej, bramki dla Legii.

Była połowa kwietnia, do końca rozgrywek już tylko okrągły miesiąc, a do rozegrania aż 9 spotkań! Walka na trzech frontach. Czy podołają? - zastanawiali się kibice. Tym bardziej, że Jan Urban miał stale ogromny ból głowy. Kontuzje i kartki eliminowały niemal z każdego spotkania kolejnych zawodników. Ciągłe roszady w składzie, zmiana zadań dla piłkarzy, inne ustawienia były na porządku dziennym. Jednak jak wiadomo, sukces rodzi się w bólach. Od zwycięstwa pod Wawelem drużyna z Łazienkowskiej nie przegrała już żadnego meczu aż do czasu finału Pucharu Ekstraklasy!

Zaczęło się od udanego wyjazdu do Wodzisławia. Debiutanckie trafienie Ariela Borysiuka i jego "Taty" Aleksandara Vukovicia zapewniły zwycięstwo legionistom i można było szykować się do półfinału krajowego pucharu. Jednak najkrótsza droga do europejskich rozgrywek nie była usłana różami. Zaczęło się od bezbramkowego remisu z Zagłębiem Lubin w Warszawie, kiedy to zaledwie 1500 osób oglądało nudny festiwal nieskuteczności. Końcowy rezultat mógł cieszyć "Miedziowych", bo przecież rewanż rozgrywali na własnym terenie. Jednak nim doszło do drugiego starcia, Legia u siebie podejmowała w lidze świeżo upieczonego mistrza Polski. Dla Wisły Kraków było to spotkanie co najwyżej o prestiż. Natomiast dla Legii nadal trwała walka o drugie miejsce. Ostatecznie w hicie kolejki górą byli gospodarze. Pod nieobecność pauzującego za kartki etatowego strzelca "Tejkszura", oglądaliśmy dwa trafienia młodego Macieja Rybusa i one załatwiły sprawę. Rywale odpowiedzieli jednym golem pewnie zmierzającego po tytuł króla strzelców Pawła Brożka. Tym samym warszawski zespół okazał się pierwszą drużyną, która pokonała krakowian w lidze w minionym sezonie. To z pewnością dodało skrzydeł przed wspomnianym rewanżem w Pucharze Polski.

W Lubinie spotkanie zaczęło się pomyślnie dla gospodarzy, którzy po pierwszej połowie prowadzili 1-0. Jednak od czego mamy Chinyamę? Grający w duecie z Bartłomiejem Grzelakiem najlepszy strzelec Legii doprowadził do wyrównania na pół godziny przed ostatnim gwizdkiem sędziego, i to Zagłębie musiało starać się do końca o zwycięstwo. Mimo szaleńczych ataków i obijaniu poprzeczki bramki strzeżonej przez Jana Muchę skończyło się na remisie. Wszystko stało się jasne. Legia Warszawa awansowała do finału Pucharu Polski! A z racji, że przeciwnikiem kolejny raz okazała się mistrzowska "Biała Gwiazda", podopieczni Urbana automatycznie wywalczyli prawo startu w Pucharze UEFA! To zapewniło legionistom komfort psychiczny.

Teraz to Legia rozdawała karty, a Dyskobolia i Lech patrzyli na poczynania warszawskiego zespołu. Jednak drużyny z Wielkopolski nie mogły się zbytnio łudzić, że Vuković i spółka w ostatnich trzech kolejkach stracą punkty. Tym bardziej, że rywalami były beniaminki. Na początek Ruch Chorzów. Spotkanie z "Niebieskimi" pierwotnie miało się odbyć na Stadionie Śląskim i... chyba dobrze się stało, że ten pomysł nie został zrealizowany. Nieco ponad 9000 widzów oglądało przeciętny mecz. Słaba Legia nie dała rady równie słabym chorzowianom i zakończyło się na bezbramkowym podziale punktów. Ot, jak to na majówce. Na remis zanosiło się również w Białymstoku, gdzie ulubieńcy z Łazienkowskiej pojechali cztery dni później. Zaczęło się od trafienia Bartłomieja Grzelaka i wydawało się, że rozwiązał się worek z bramkami. Owszem, gol w pierwszej części jeszcze padł, ale to gospodarze wznosili ręce z radości. Niewykluczone, że rezultatem 1-1 zakończyłoby się spotkanie, gdyby nie rzut karny w 90. minucie. Jedenastkę wykorzystał Roger Guerreiro i wicemistrzostwo dla Legii było już na wyciągnięcie ręki.

W ostatniej kolejce do Warszawy zawitała Polonia Bytom. Śląski zespół był zagrożony grą w barażach, więc z pewnością po cichu liczył na wywiezienie ze stolicy korzystnego rezultatu. Jednak Takesure Chinyama już po 24 sekundach od pierwszego gwizdka pokazał, że o punkty rywalom będzie bardzo trudno. Szybko strzelona bramka pozwoliła na kontrolowanie przebiegu spotkania. Rywale musieli się odsłonić, co pozwoliło legionistom na śmielsze ataki. Grająca bez kilku podstawowych graczy Legia potrafiła to wykorzystać. Dwukrotnie po strzałach Marcina Smolińskiego futbolówka wylądowała w siatce i z pewnością niejeden kibic przypomniał sobie popisy i błysk "Smoły" sprzed trzech sezonów. Ostatecznie skończyło się na 3-1 dla podopiecznych Jana Urbana, którzy po chwili odbierali srebrne medale za wicemistrzostwo Polski. W najbliższych dniach byliśmy dwukrotnie świadkami tego typu ceremonii.

Pierwsza okazja do oglądania legionistów zakładających medale na szyje była związana z finałem Pucharu Polski. Ponad 2500 kibiców stołecznego zespołu zawitało do Bełchatowa, żeby głośno wspierać "Vuko" i spółkę w starciu z Wisłą Kraków. Piłkarze zrewanżowali się fanom nie lada horrorem. Na początku Legia pozwoliła nieco się wyszumieć zawodnikom Macieja Skorży, żeby z biegiem meczu zacząć dominować na murawie. Niestety ta przewaga nie została potwierdzona choćby jednym golem i po 90 minutach gry czekała nas jeszcze dogrywka. Dodatkowe pół godziny piłkarskich zmagań również nie przyniosło rozstrzygnięcia. Karne! Emocje sięgały zenitu. Przecież wiadomo, że jedenastki to w znacznej mierze loteria. W trzech seriach wszyscy zgodnie ulokowali piłki w siatkach. Następnie uderzenie Paulisty wybronił Jan Mucha, a będący przed wielką szansą Vuković huknął w poprzeczkę. Po chwili bramkarz legionistów kolejny raz stanął na wysokości zadania, a Jakub Wawrzyniak zwieńczył dzieło. Zawodnicy Legii trzynasty raz w historii wznieśli puchar w górę, doprowadzając swych kibiców do nieopisanej radości.

Zdobycie krajowego trofeum musiało odbić się na zawodnikach Jana Urbana. Na finał Pucharu Ekstraklasy z Dyskobolią w Grodzisku Wielkopolskim legioniści nie zmobilizowali się należycie. W efekcie byliśmy świadkami fatalnej postawy warszawskiej drużyny. Po dwóch kwadransach było już "pozamiatane". Wojciech Skaba został trzykrotnie pokonany przez grodziszczan i stało się jasne, że Dyskobolia obroni tytuł. W drugiej połowie na 4-0 podwyższył jeszcze Adrian Sikora, a rozmiary porażki zmniejszył Aleksandar Vuković w doliczonym czasie gry.

17 maja zakończył się sezon dla zawodników warszawskiej Legii. Część z nich rozjechała się na zgrupowania reprezentacji, pozostali wybrali się na zasłużone urlopy. Nastał czas regenerowania sił, żeby odpowiednio wypoczętym przystąpić do szlifowania formy przed nowymi rozgrywkami. A w nowym sezonie cele pozostają wciąż te same – zdobycie mistrzostwa Polski oraz udany udział w europejskich potyczkach. Miejmy nadzieję, że Jan Urban poprowadzi zespół do wspomnianych sukcesów i nie będziemy traktować zdobycia kolejnego Pucharu Polski jako trofeum na otarcie łez.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.