REKLAMA

Mama nie wiedziała, że urodziła Polaka

Roger Guerreiro, źródło: Dziennik - Wiadomość archiwalna

Po kilku dniach przebywania z reprezentacją Polski nie czuje się pan już obco?

Roger Guerreiro: Nikt mi nie dał do zrozumienia, że jestem z zewnątrz. Nie miałem prawa się spodziewać, że tak szybko zostanę zaakceptowany, a już publiczne wypowiedzi Maćka Żurawskiego czy Mariusza Lewandowskiego o tym, że jestem jednym z nich, były dla mnie bardzo budujące.



Kibice podczas meczu w Chorzowie też odnosili się do pana z sympatią.

- Nigdy wcześniej nie grałem w Polsce przy tak dużej publiczności. Było jak w Brazylii. Świetna atmosfera, czuć było wsparcie naszych fanów. Myślę, że podczas Euro polscy kibice będą bardzo istotni.



W końcu nie było na stadionie żadnego transparentu w stylu "Roger nigdy nie będziesz Polakiem".

- Setki razy musiałem odpowiadać, jak czułem się widząc ten napis czy kibiców udających na mój widok małpę. A jak się miałem czuć? Było mi przykro, ale nie przejmowałem się tym. Piłka to emocje, a rywal ulubionego zespołu to w jakimś sensie wróg. Przecież z tysięcy ludzi na trybunach nieprzychylna była mi garstka, a i ją najchętniej przekonałbym golami w meczach reprezentacji. W Polsce, w życiu prywatnym, ani razu nie spotkałem się z wrogością. Za to ile życzliwości mi się okazuje! Sprawa przyznania mi obywatelstwa wywołała wielkie zamieszanie, ale od tego momentu tych wyrazów sympatii było więcej. Na pewno nikt nie usłyszy ode mnie, że Polska to rasistowski kraj.



Wraca pan myślami do swojej wizyty u prezydenta, transmitowanej na cały kraj, kiedy zostawał pan Polakiem?

- Tak, zapamiętam to na całe życie. W dniu, kiedy otrzymałem polskie obywatelstwo, zadzwoniłem do mamy. "Wiesz synu, nawet nie wiedziałam, że urodziłam Polaka" - zażartowała. Była wzruszona, odebrała mnóstwo gratulacji od sąsiadów, znajomych. Informację o moim obywatelstwie podała większość brazylijskich mediów. Wiem - nie wszystkim spodobało się to, że zostałem Polakiem. Ale sądząc po tym, ile życzliwości mi ostatnio okazano myślę, że większości Roger Guerreirowski tak strasznie nie przeszkadza.



Prezydent Kaczyński zrobił na panu wrażenie?

- W pałacu prezydenckim czułem się jakbym wchodził na finał jakiejś wielkiej imprezy piłkarskiej. Zdenerwowanie mieszało się z zadowoleniem. Naprawdę cieszyłem się, że zostaję Polakiem. O ceremonii dowiedziałem się zaledwie dzień wcześniej! Wieczorem spędziłem mnóstwo czasu w sklepach szukając czegoś eleganckiego. Nie mogłem sobie pozwolić, by zlekceważyć taką uroczystość. Znajomi przypuszczali, że przy prezydencie będę wyglądać na zbyt wysokiego, ale pan Kaczyński miał chyba buty na obcasie, więc specjalnej różnicy nie było widać. Po uroczystości, na poczęstunku u prezydenta, był szampan, ale ja uczciłem to wydarzenie lampką... wody. Nigdy nie pije alkoholu. Niezbyt interesuję się polityką, generalnie uważam, że polityka to mnóstwo słów bez pokrycia. Podtrzymuję jednak obietnicę, że oddam głos na prezydenta Kaczyńskiego, jeśli ponownie wystartuje w wyborach. Nawet wtedy, kiedy będę zmuszony pójść do ambasady w innym kraju, gdzie być może przyjdzie mi grać.



Nie miał pan żadnych obaw jadąc na zgrupowanie?

- Byłem lekko poddenerwowany. Wiadomo - nie byłem pewny, jak zostanę przyjęty przez nowych kolegów. Dowiedziałem się, że trener Beenhakker rozmawiał wcześniej z siedmioma zawodnikami podstawowego składu i żaden nie miał nic przeciwko mojej obecności. Przy śniadaniu bardzo miło rozmawiało mi się z Dariuszem Dudką, który był ponoć przeciwko moim występom w reprezentacji oraz z Maćkiem Żurawskim i Jackiem Bąkiem. Jasne, czasami chciałoby się więcej porozmawiać, ale jest jeszcze bariera językowa. W każdym razie będę się starał rozmawiać więcej. Absolutnie nie wstydzę się mówić po polsku. Znam sporo polskich słów, nawet takich, o które byście mnie nie podejrzewali - zajefajnie, zajebiście...



Zadebiutował już pan oficjalnie w kadrze. Kiedy będzie pierwszy gol?

- Byłoby to wspaniałe podziękowanie Polsce - krajowi, który dał mi i moim najbliższym szansę na lepsze życie. Przez trzy lata dobrze poznałem Polskę, choć poza Warszawą głównie z okna autokaru mojej Legii. Przyszła pora, bym teraz ja się przedstawił.



To jakim jest pan człowiekiem?

- Żartuję sobie, że swój anons widziałbym tak: "Dobre cechy - łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi i szczerość. Zawsze mówię prosto w oczy prawdę, nawet jeśli jest ona niewygodna. Z gorszych cech: jestem leniwy. Ale moje lenistwo nie tyczy się pracy. Po powrocie do domu rzucam byle gdzie ubrania, nie robię sobie nic do jedzenia. Jestem świetny w łóżku, bo... zawsze śpię jak kamień. Oferty od mężczyzn wykluczone". Co do tego ostatniego, żeby nie było nieporozumień - nie przeszkadzają mi homoseksualne osoby. To ich sprawa. Każdy ma swoje życie i niech robi, co uważa za stosowne. Nawet dobrze mieć kolegę homoseksualistę, bo przy nich kręci się sporo pięknych kobiet. Można wtedy skorzystać...



Od dnia, kiedy zaczął pan grać w Polsce, dowiedzieliśmy się o panu sporo rzeczy. A jaki był Roger Brazylijczyk?

- Od urodzenia mieszkałem w Sao Paulo. Powinienem powiedzieć, że to najpiękniejsze miasto na świecie i tak dalej. Skłamałbym. Bo choć to "moje" miasto, brudniejszego w życiu nie widziałem. Warszawa jest ładniejsza, zdecydowanie wygrywa. Jest między nimi jakieś podobieństwo. Dużo biurowców, korki, ale gdy przychodzi wiosna, Sao Paulo nie umywa się do Warszawy. Wychowałem się w dzielnicy Ipiranga. Zwykła dzielnica, zamieszkała przez klasę średnią, której bliżej do biedy, niż bogactwa. Dwadzieścia ogrodzonych bloków, z pięć tysięcy mieszkańców. Mieszkałem tam aż do momentu, gdy wyjechałem do Europy. Z mamą Lucią, ojcem Osvairem, siostrą Cibele i bratem Juniorem. Teraz mieszkają tam mama i Cibele. To bardzo dobre miejsce do życia. Wszędzie blisko. Do sklepu, szkoły, mama ma niedaleko do pracy. Tak jak wiele miejsc w Sao Paulo, Ipiranga otoczona jest favelami, bardzo biednymi dzielnicami pogardliwie nazywanymi dzielnicami nędzy. Ciężko znaleźć bezpieczne brazylijskie miasto, a Sao Paulo to niestety lider w rankingach wszystkiego, co najgorsze.



Podobno ma pan słabość do kotów?

- Z mamą i Cibele mieszka... pięć kotów. Kiedyś Cibele z Juniorem wpadli na pomysł, by przygarniać bezdomne koty. Gdy tylko na ulicy jakiś kot im się spodobał, zabierali go do domu. Śmieję się, że oprócz rodziny mam też na utrzymaniu połowę kotów z Sao Paulo. Ale lubię je. Zawsze mieliśmy koty.



Jak pan został profesjonalnym piłkarzem? W Brazylii jest przecież ogromna konkurencja.

- Nie mieliśmy samochodu, więc na treningi jeździłem z ojcem, autobusem lub pociągiem. Często na gapę. Czasami udało mi się ubłagać kierowcę, bym pojechał za darmo. Tato mocno popijał. Często obserwując treningi wyzywał trenerów, jeśli na przykład byłem rezerwowym. Miał ciągle do nich pretensje. Po pewnym czasie wycwaniłem się i na treningi wymykałem się wcześniej, przed ojcem. Któregoś dnia spokojnie sobie trenuję, a tu słyszę jak tato się wydziera. Oczywiście wyzywał trenera. Szkoleniowiec wziął mnie na bok i powiedział: "Roger bardzo cię lubimy, dobrze grasz, ale tak dalej się nie da". No i przez ojca nie mogłem już trenować z Nacionalem, prawdziwą drużyną dla dzieci. Po tym incydencie wróciłem do treningów z zespołami osiedlowymi. Tato oczywiście w swój sposób "wspierał" mnie wyzwiskami i okrzykami. Podchmielony wykrzykiwał, co mam robić na boisku. "Biegnij! Podaj! Wracaj!" - padały rozkazy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by powiedzieć ojcu: "Tato, idź sobie!" W końcu chciał dobrze... Ojciec to ojciec. Ale te krzyki niespecjalnie mi przeszkadzały. Koncentrowałem się na grze. Niestety, raz puściły mi nerwy. Ojciec wyzywał mnie, kazał lepiej grać. Odwróciłem się wściekły i pokazałem mu środkowy palec. Tak się tym przejął, że usiadł na kamieniu i zaczął płakać. Obraził się na mnie. Przestał przychodzić na treningi, ale długo w tym nie wytrwał.



Szanował go pan mimo wszystko.

- Oczywiście. Jak zacząłem grać w Legii, to ojciec chodził do kafejki internetowej. Prosił właścicielkę, by pokazywała mu strony Legii. Ojciec oglądał zdjęcia z treningów, z meczów. Jak widział jakieś większe teksty, to dzwonił do mnie i pytał, co tam napisali. Mieliśmy bardzo dobry kontakt. Tato chciał bardzo przylecieć do Warszawy, ale był tak uzależniony od papierosów, że nie wytrzymałby bez palenia podczas długiego lotu z Brazylii. Druga rzecz, która stała na przeszkodzie w przylocie do Warszawy, to paszport. Miał złożyć wniosek o jego wydanie. W grudniu ubiegłego roku zaplanowałem w Sao Paulo zrobienie wielkiej imprezy urodzinowej dla mamy. Z tej okazji kupiłem jej w prezencie samochód. Ale jeszcze większą niespodziankę chcieliśmy zrobić tacie. Planowaliśmy pojechać do jego domu i stamtąd zabrać go na imprezę. Tuż po przylocie do Brazylii dostałem informację, że tato nie żyje... Zmarł nagle. Znaleziono go w jego domu na plaży. Pochowaliśmy go na cmentarzu w grobie numer 6. To mój numer z Legii. Do trumny włożyłem koszulkę Legii. Naprawdę, był wielkim fanem mojej polskiej drużyny. Pierwszego gola dla reprezentacji zadedykuje właśnie jemu.



Pytał pan rodziców dlaczego wybrali dla pana imię Roger?

- To wcale nie jest popularne imię w Brazylii, ale mama uznała, że będzie dobrze brzmiało przy nazwisku Guerreiro, co znaczy wojownik.



Rozmawiał Piotr Wołosik

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.