REKLAMA

Tarasiewicz: Nie gramy z kontry

Bodziach, źródło: Polska the Times - Wiadomość archiwalna

"Legia, Wisła, czy Lech w meczach u siebie są zawsze faworytem. Bez względu na to, które miejsce w tabeli zajmują i jakie wyniki ostatnio osiągały. Dzisiaj nic się nie zmieni tylko dlatego, że przyjeżdża Śląsk" - mówi przed dzisiejszym meczem trener Śląska, Ryszard Tarasiewicz. "Naprawdę nie wiem jak zagra Legia. W Warszawie mają swoje problemy, które nie do końca mnie interesują. Mnie obchodzą tylko i wyłącznie moi zawodnicy" - mówi szkoleniowiec WKS-u.
W takim razie jak zagrać, by sprawić kolejną niespodziankę w tym sezonie, tym razem przy Łazienkowskiej?
- Tak, jak do tej pory. Odważnie, agresywnie, do przodu. Jak czytam, że Śląsk gra defensywnie, to się pytam, ilu ofensywnych zawodników musiałbym posłać na murawę, by opinie były inne? Dziesięciu? Zawsze wystawiam pięciu atakujących, czterech obrońców i jednego defensywnego pomocnika. Robię to z myślą o prowadzeniu gry, niezależnie od tego, czy mecz jest we Wrocławiu, Poznaniu, czy też w Warszawie. Nie interesuje mnie gra z kontry. Taka jest moja filozofia, którą staram się zaszczepić piłkarzom. Jeśli są fragmenty spotkania, w których się bronimy, to dzieje się tak wyłącznie dlatego, że przeciwnik nas chwilowo przycisnął. Nic więcej.

Widzę, że niektóre niepochlebne opinie o Śląsku Wrocław mocno w Panu siedzą.
- Trochę, ale to dlatego, że wiem, co przekazuję w szatni zawodnikom. Nigdy im nie mówię, że mają zabezpieczyć tyły i czekać, aż może coś wpadnie. Popatrzmy na Lecha Poznań. W meczu z Nancy przede wszystkim się bronił, a i tak wszyscy zachwycali się jego grą ofensywną. Dlaczego? Bo dawno polski zespół tak daleko nie zaszedł w europejskich rozgrywkach. Nie powinno nas to jednak zwalniać z bycia obiektywnym.

Dzisiaj zmierzy się Pan z Janem Urbanem, dobrym kolegą z reprezentacji, choć przyjaciel to chyba lepsze słowo?
- Zgadza się. Swego czasu mieliśmy naprawdę dobry kontakt. Kilka razy spędzałem nawet wakacje u niego w Hiszpanii. Teraz znajomość trochę się urwała, lecz to z mojej winy. Mam taką naturę, że nie lubię rozmawiać przez telefon.

Podobno wspólnie z Urbanem rządziliście reprezentacją?
- Mnichem nigdy nie byłem, ale wiedziałem, kiedy jest na co czas. A z Jankiem rzeczywiście dobrze się trzymałem, tak jak z resztą kretów, jak mówiliśmy o piłkarzach z Górnego Śląska. Drugim obozem była Centrala, czyli Warszawa i reszta kraju. I wśród niej miałem dobrych kumpli.

Za Pańskich czasów mecze Śląska z Legią wywoływały wśród piłkarzy dreszczyk emocji?
- Zawsze grało się z nią ciężko, bo to był centralny wojskowy klub i miał priorytet w ściąganiu najlepszych graczy. Dopiero to, czego nie wziął, trafiało do Śląska.

Ryszard Tarasiewicza nigdy nie chcieli w Warszawie?
- Był taki zwyczaj, że wojskowi sobie piłkarzy nie podkradali. Zatem to bardziej ja musiałbym chcieć, niż Legia. Chociaż z drugiej strony, gdyby się generałowie uparli, to dostałbym rozkaz i nie miałbym nic do gadania. Na szczęście tak się nigdy nie stało i mogłem grać w Śląsku.

Rozmawiał Michał Mazur


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.