REKLAMA

Szczucki: Chcemy grać w pierwszej lidze

Mishka, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Przed świętami przeprowadziliśmy wywiad ze szkoleniowcem Legii Wojciechem Szczuckim, podsumowujący zakończony niedawno sezon ligowy. "Gdy zawodnicy dowiedzieli się, że będą reprezentować barwy Legii, widać było naturalną, spontaniczną radość. W momencie gdy dostali pierwsze koszulki z herbem Legii, ja patrzyłem i nie wierzyłem, że to może być aż tak duże przeżycie. Nie ma klubu, któremu by oddali tyle serca." - mówi Szczucki. "Atmosfera na trybunach podczas meczu z Garwolinem i to, że przegrywaliśmy, nic nie szło i nagle sytuacja się odwróciła. To jeden z fajniejszych meczów w tym sezonie i na pewno będę go wspominać bardzo pozytywnie."

Jak rozpoczęła się Pana przygoda z siatkówką?
Wojciech Szczucki: - W momencie, gdy byłem na studiach na pierwszym roku w AWF, zespół AWF grał w drugiej lidze. Ja byłem w głębokiej rezerwie, bo wtedy dopiero stawiałem swoje pierwsze kroki w wielkiej siatkówce. Bardzo szybko się okazało, że nawet na tym poziomie jest problem z grą, bo rok później byliśmy w trzeciej lidze, a już dwa lata później nie było drużyny na AWFie i tak naprawdę nie było za bardzo co ze sobą zrobić, jeżeli chodzi o karierę zawodniczą. W tej chwili jest już dużo łatwiej gdzieś się załapać, nawet pod Warszawą, tak jak Kozienice czy Garwolin. Jest sporo zespołów na poziomie drugiej ligi, natomiast wtedy nie było praktycznie nic w okolicy. W związku z tym ta kariera została zatrzymana. Aczkolwiek miałem świadomość, że trochę za późno zacząłem trenować, żeby zrobić wielką karierę siatkarską, i nie oszukujmy się, nie miałem ku temu predyspozycji. Mogłem pograć na poziomie 1B, ale raczej w porywach na poziomie drugiej ligi i to przy mocnej pracy. Ta kariera nie stała więc przede mną otworem i to nie było tak, że zrezygnowałem z wielkiej kariery. Podjęcie studiów na AWFie było spowodowane tym, że chciałem w sporcie zostać. Myślałem o tym, żeby zostać trenerem, a życie mi pozwoliło na to dosyć szybko, bo już na drugim roku pracowałem w Metrze i szybko zostałem rzucony na głęboką wodę, z czego teraz bardzo się cieszę. Miałem okazję realizować się na gruncie trenerskim w Metrze, gdzie wszystko było poukładane od strony organizacyjnej. Ode mnie tylko zależało, czy znajdę sobie grupę chłopców, z którą będę mógł realizować swoje ambicje trenerskie. Efekt tego widać teraz w drugoligowej Legii, bo to jest dokładnie ta grupa, którą tworzyłem będąc na drugim-trzecim roku studiów. Chodziłem po szkołach, szukałem zdolnych, wysokich chłopaków, a potem to już sala i praca - godziny treningów, wylanego potu. Wydaje mi się, że akurat z tej grupy, którą jako pierwszą udało mi się zbudować samodzielnie, dało się wydobyć sporo talentów. Niestety większość z nich nie jest już z nami, np. Zbyszek Bartman czy Piotrek Nowakowski. Jest tych zawodników trochę, którzy odeszli, ponieważ w tamtym czasie nie byliśmy w stanie zapewnić im takich warunków, jakich potrzebowali. Mimo wszystko udało się z tej grupy stworzyć fajny zespół.

W jaki sposób został Pan trenerem Legii?
- Stworzyły się ku temu warunki. W momencie gdy większość zawodników Legii z poprzedniego sezonu miało już nowe kluby, bo część chciała dostawać jakieś pieniądze za grę, których my nie mieliśmy, a do końca też nie było wiadomo czy wystartujemy, trudno było cokolwiek zdziałać. Wystartowaliśmy tylko dlatego, że miałem zespół gotowy do rozgrywek juniorskich, byliśmy na odpowiednim etapie przygotowań i siłą rozpędu powstała koncepcja, że jeśli my nie zagramy w Legii, to praktycznie zespołu nie ma. Wiadomo że dla nas jako juniorów to była też ogromna korzyść, bo granie z lepszymi, ogrywanie się dawało bardzo dużo. Widać to już nawet w obecnym sezonie, kiedy byliśmy lepszymi siatkarzami niż rok wcześniej. Z jednej strony był to więc zbieg okoliczności, a z drugiej rzeczywiście szansa na rozwój dla tej grupy i jeśli udałoby się utrzymać zawodników, to też dla Legii. To nie jest tak, że się pod Legię podczepiliśmy i chcemy realizować swoje interesy. Nigdy nie mieliśmy planów jako sekcja seniorska i nie mamy nadal. Metro to wyłącznie szkółka siatkarska. Byłbym bardzo zadowolony gdyby powstało połączenie i zamknięcie całości systemu, że Metro jest szkółką, która szkoli, i szkoli dla Legii. Dla mnie to jest naturalna kolej rzeczy, bo prawie wszyscy chłopcy wychowali się w Warszawie i na Legii, więc dla nich to najbardziej naturalna z możliwych dróg rozwoju sportowego.

Pana zespół gra obecnie i jako Metro, i jako Legia. Czujecie się bardziej Metrem, czy Legią?
- Ja staram się oddzielić emocje i uczucia od pracy, kieruję się przede wszystkim jak najlepszym rozwojem sportowym tej grupy. Natomiast jeśli chodzi o chłopaków, to gdyby ktoś ich zapytał w tej chwili, czy są bardziej metrowcami czy legionistami, to powiedzieliby, że już są legionistami, a metrowcami po prostu byli. Oni zawsze będą chłopakami, którzy będą wspominali lata, które tu spędzili, ale Legia jest czymś większym niż Metro. Dla mnie naturalną koleją rzeczy jest to, żebyśmy byli kuźnią talentów, która "wypluwa" te talenty dla wielkiej siatkówki, dla Legii.

Mówił Pan, że zawodnicy wychowali się w Warszawie. Czy kibicowali Legii już wcześniej, czy też zaczęli w momencie rozpoczęcia gry w jej barwach?
- Moi zawodnicy zawsze byli kibicami Legii, chociaż nie wiem ilu z nich chodziło na mecze. Wiem, że rocznik '91 czy nawet młodsi chłopcy regularnie uczęszczają na mecze i nawet były kilka razy z nimi problemy, że nie byli na treningu, bo byli na meczu. To dla nas duży dylemat wychowawczy, bo z jednej strony jest ta strona kibicowska, a z drugiej rzetelność i konsekwencja, jeśli chodzi o zasady panujące na treningach. Trzeba to było jakoś wypośrodkować i czasem przymknąć oko na nieobecność. Cieszę się, że nie są z kolegami na jakiejś miłej imprezie, tylko na meczu i realizują swoje sportowe pasje.

Pan został trenerem Legii nieco z przypadku. A czy siatkarze mieli w tej kwestii coś do powiedzenia?
- Zawodnicy zostali postawieni przed faktem dokonanym. Ja nie wychowałem się na Legii, jest ona dla mnie klubem z przeszłości, który funkcjonował na najwyższym poziomie i uczyłem się patrząc na jej grę, jak wygląda wielka siatkówka. Jako student byłem praktycznie na wszystkich meczach wielkiej, pierwszoligowej Legii. Pamiętam jeszcze pana Wagnera, który prowadził zespół. Czuję żal, że to wszystko tak się potoczyło, że jesteśmy parę kroków do tyłu. Dla zawodników Legia to może nie religia, ale coś zbliżonego. Gdy dowiedzieli się, że będą reprezentować jej barwy, widać było naturalną, spontaniczną radość. W momencie gdy dostali pierwsze koszulki z herbem Legii, ja patrzyłem i nie wierzyłem, że to może być aż tak duże przeżycie. Nie ukrywam, że między innymi dlatego uwierzyłem, że to ma sens. Nie ma chyba innego klubu na świecie, który by wzbudził większą satysfakcję, jeśli chodzi o chłopaków. Nie ma klubu, któremu by oddali tyle serca.

Czym na co dzień, oprócz gry w siatkówkę, zajmują się Pańscy podopieczni?
- Oprócz Tomka Walendzika, który rok temu zdał maturę i jest w tej chwili studentem Uniwersytetu Warszawskiego, pozostali są uczniami warszawskich liceów. To grupa, która oprócz tego, że uprawia sport na wysokim poziomie, nie ma problemów z nauką. To są raczej dobrzy uczniowie i na pewno będą kontynuować naukę, i godzić ją z grą w siatkówkę. Po rozmowach z nimi jestem przekonany, że dla większości siatkówka jednak będzie na pierwszym miejscu.

W poprzednim sezonie zajęliście jedno z ostatnich miejsc w tabeli. Przed tym jako cel stawiał Pan awans do pierwszej czwórki. Ma Pan chyba powody do radości, bo założenie to zostało zrealizowane.
- Ten sezon to dla nas niewątpliwy postęp, ale też niedosyt. Tak się złożyło, że od razu wpadliśmy na Trefla, który jest zdecydowanym faworytem i przerasta, zarówno jako zespół, jak i poszczególni zawodnicy, wszystkie inne zespoły w lidze, i tylko sprawy losowe związane z kontuzjami mogą ich zatrzymać w drodze do awansu do pierwszej ligi. Jeśli będzie inaczej, będę bardzo mocno zdziwiony, bo nie wierzę, że oni nie wejdą do pierwszej ligi. Byliśmy za to w stanie powalczyć z Garwolinem i z Kozienicami, co nawet pokazują mecze w lidze. W pierwszej rundzie dosyć łatwo z obydwoma zespołami przegraliśmy, ale w drugiej rundzie, wprawdzie po ciężkiej walce, ale wygraliśmy obydwa mecze. Myślę, że teraz nie bylibyśmy na straconej pozycji.

Jak oceniłby Pan przebieg tego sezonu?
- Nie pamiętam takiego sezonu jak ten. Dopiero na ostatnie dwa rundy zasadniczej i play offy miałem do dyspozycji prawie wszystkich zawodników. Wszystkie koncepcje długofalowe, jakie sobie tworzyłem, ulegały dosyć znacznym korektom, bo musiałem zmieniać ustawienie z meczu na mecz. Z konieczności zawodnicy grali na innych pozycjach niż byli przygotowywani. Okazało się jednak, że nie jest to aż takim problemem - zaprocentowało wszechstronne wyszkolenie. To był bardzo dziwny sezon. Zaczynaliśmy rozgrywki bez Walendzika, który zdecydował się na grę na Uniwersytecie, bo tam zamierzano budować drużynę. Okazało się, że nic z tego nie wyszło, więc Tomek wrócił do nas. Nie było też Wierzbowskiego, który miał problemy z kolanem. Wcześniej był na obozach kadry i wrócił stamtąd z bólem kolana. Lekarz zalecił mu odpoczynek, więc nie było go w tych pierwszych, najważniejszych przygotowaniach - na obozach. Nie było również Jajszczaka, który z powodów osobistych nie pojechał na zgrupowania. Trzech znaczących zawodników dołączyło więc do nas w trakcie sezonu.

Jakie mecze, wydarzenia z tego sezonu wspomina Pan najgorzej, a co wspomina Pan najlepiej?
- Szczególnie źle wspominam pierwszy mecz z Kozienicami, na naszą inaugurację ligi. Tego na pewno nie zapomnę. W Ostrołęce też był podobny mecz. To spotkania, które kojarzą mi się najgorzej, jeżeli chodzi o grę. Gdzieś tam się chłopaki pogubili mentalnie, mieliśmy powalczyć, a praktycznie nie podjęliśmy żadnej walki. Tych dobrych wydarzeń jest za to bardzo dużo. Jeżeli chodzi o stronę sportową, to wydaje mi się, że ostatni mecz z Olsztynem to najlepsze siatkarsko spotkanie, kiedy moi zawodnicy od początku do końca dominowali na boisku, prezentowali się bardzo dobrze w każdym elemencie. Życzyłbym sobie, żeby tak było zawsze. Natomiast jeśli chodzi o stronę emocjonalną, to na pewno mecz z Garwolinem i doping kibiców. To jest nie do podrobienia - atmosfera na trybunach i to, że przegrywaliśmy, nic nie szło i nagle sytuacja się odwróciła. To jeden z fajniejszych meczów w tym sezonie i na pewno będę go wspominać bardzo pozytywnie.

Sezon dla Was już się zakończył. Czym teraz będziecie się zajmować?
- Musimy usiąść z Łukaszem Ostrowskim, prezesem sekcji, który będzie miał duży wpływ na wygląd i budowanie drużyny na przyszły sezon. On zajmuje się sprawami organizacyjnymi. Chciałbym znowu móc skoncentrować się tylko na sportowej stronie i nie interesować się niczym więcej. Pierwszy raz w życiu coś takiego mi się zdarzyło. To bardzo miłe uczucie, kiedy zajmujesz się tylko trenowaniem. Musimy na pewno pomyśleć jak ten zespół ma wyglądać i zrobić wszystko, żeby chłopaków w nim zatrzymać. Jeśli utrzymamy minimum 90% składu, to jest szansa zrobić kolejny krok do przodu. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że dowiadujemy się, że czterech chłopaków dostaje konkretne propozycje z PLS i decydują się grać w innym miejscu. Nie dopuszczam w ogóle do siebie takiego scenariusza. Nawet jeżeli ktoś odejdzie, to jest kwestia jednej, maksymalnie dwóch osób. Inni zostaną i uzupełnienie takich braków jest dużo prostsze. Poza tym warto się zastanowić i ściągnąć jednego czy dwóch doświadczonych zawodników. Najbliższy miesiąc zadecyduje o tym, jak to wszystko będzie wyglądało w przyszłym roku. Na pewno musimy normalnie trenować z nadzieją, że będziemy grać. Aktualni maturzyści będą mieli trochę luzu, bo matura jest dla nich w tej chwili najważniejszą sprawą i nie mam argumentu, żeby ich na sali zbyt długo trzymać. Mam nadzieję, że chłopaki zostaną, docenią to, że mają tutaj szansę grać, a nie siedzieć na ławce.

Jak wyglądać będą przygotowania do nowego sezonu?
- Przygotowania do nowego sezonu rozpoczynamy już teraz, chociaż najbliższy miesiąc będzie nieco luźniejszy. Już w maju trzeba będzie zacząć rozpocząć mocniejsze treningi, jeśli chodzi o stronę ogólnorozwojową - treningi na siłowni itp. Będą też treningi na plaży, siatkówka plażowa. Maj i czerwiec to już bardziej zaawansowane przygotowania. W okresie letnim czekają nas zgrupowania, które mamy już wstępnie zaplanowane. To też jest dla mnie sygnałem i nadzieją, że to wszystko się uda. Obozy w Zakopanem i na Helu są praktycznie przygotowane, miejsca zarezerwowane. Tam będziemy budować elementy taktyczno-mentalne.

W ubiegłym roku graliście w hali na AWFie, teraz na Saskiej. Czy zmiana hali spowodowała jakąś różnicę w grze?
- Saska to sala, w której się bardzo fajnie gra i zdecydowanie lepiej niż na AWF. Jest przede wszystkim więcej miejsca. Nie miałbym nic przeciwko, żeby w przyszłym sezonie także tam odbywały się mecze i treningi. Jest pewne ograniczenie, jeżeli chodzi o ilość miejsc na trybunach, ale patrząc na cały sezon, tylko raz się zdarzyło, że był problem aby kibice się zmieścili. To jedyny minus tej hali.

Przed tym sezonem celem było zajęcie miejsca w pierwszej czwórce grupy. Czy myślicie czasem o awansie do pierwszej ligi?
- Wszystkie nasze działania, które podjęliśmy, zmierzają ku temu, aby w przeciągu dwóch-trzech lat zespół Legii znalazł się w pierwszej lidze. Gdybym w to nie wierzył, to bym się w ogóle za to nie zabierał. Nie wiem czy zespół w tym składzie byłby w stanie już w przyszłym sezonie podjąć cel awansu, ale na pewno taki cel zostanie przed drużyną prędzej czy później postawiony. Mamy 6-8 zawodników, którzy będą kiedyś grali w PLS - jestem o tym przekonany, natomiast nie wiem czy są na to już teraz gotowi psychicznie. Przydałoby nam się jeden, dwóch może trzech starszych ludzi, którzy by na pewno wprowadzili swoim doświadczeniem dużo spokoju. Nie ukrywam, że ja też czasem bardzo emocjonalnie te mecze prowadzę, ale to wynika z tego, że wiem na co stać chłopaków i jestem czasami bardzo mocno poddenerwowany, że im nie wychodzi, choć wiem, że to im nie zawsze pomaga. Bywa tak, że zawodnicy nie potrafią zaprezentować na boisku tego, co umieją, bo mentalnie nie mogą sobie poradzić z presją. To czasem bardzo mnie boli. Wiem, że to jest kwestia czasu, kiedy będą grali na bardzo wysokim poziomie. Mecze z Treflem, mimo że dostaliśmy bardzo dużą lekcję pokory, pokazały, że za rok czy dwa ten zespół jest w stanie rywalizować z takimi zespołami jak Trefl.

Przed sezonem pojawiało się bardzo dużo krytycznych komentarzy na temat Pana i Pańskiego zespołu. Przeszkadzało Wam to w przygotowaniu do rozgrywek?
- Nasze przygotowania w tym sezonie były mocno komentowane. W pewnym momencie przestałem zupełnie na to zwracać uwagę. To były zwykłe złośliwości nie wynikające z faktów, będące może efektem zazdrości może czegoś jeszcze innego. Na pewno nie były to uczciwe i sprawiedliwe oceny, jeżeli chodzi o budowanie tego zespołu. Padły różne zarzuty, do których nawet nie chcę wracać, bo były to zagrywki poniżej pasa. Miałem sporo chwil zwątpienia, bo chłopaki naprawdę dużo zdrowia i serca wkładają w grę, w to, żeby ten zespół jakoś funkcjonował. Korzyści są przecież obustronne - i dla Legii, i dla chłopaków. To dla nich wielka nobilitacja i zarazem wielka odpowiedzialność grać w Legii. Jeśli chcemy mieć w przyszłości wielką siatkówkę w Warszawie, to trzeba inwestować w młodych chłopaków. Można oczywiście zrobić tak jak zrobił Trefl, wyłożyć konkretną sumę pieniędzy na doświadczonych zawodników. My ich nie mamy, więc musimy małymi kroczkami, trochę naokoło, dochodzić do wyznaczonego celu. Jeśli by nam się to udało, to na pewno satysfakcja będzie nieporównywalna.

Kiedy zaczęliście grać w barwach Legii, wiele się zmieniło. Nagle pojawili się wokół Was kibice, zaczęto się Wami interesować.
- Nie jestem warszawiakiem, nie wyssałem z mlekiem matki miłości do Legii, natomiast nie ukrywam, że dla mnie dużą nobilitacją jest praca tutaj. Nawet jeżeli to jest poziom drugiej ligi. Nie zmienia to faktu, że pracuję w klubie, gdzie grały kiedyś największe sławy polskiej siatkówki. Jestem dumny, że jestem chociaż w malutkim stopniu spadkobiercą tego, co ludzie tacy jak Hubert Wagner wypracowali. Dla mnie to ogromny zaszczyt. Bardzo bym się cieszył, gdybyśmy chociaż trochę nawiązali do tych wielkich siatkarskich sukcesów Legii. Czy mi jako trenerowi uda się jakoś do tego przyczynić, czas pokaże. Legia to nie jest jakiś klub-krzak, tylko klub z ogromną historią, który nie powstał z dnia na dzień. To lata tradycji, coś więcej niż zwykły klub, ma więc rzesze kibiców. To miłe zaskoczenie, że ci kibice nagle się pojawili, dopingują nas, interesują się zespołem. Sama obecność kibiców i to co dzieje się na trybunach chyba nie może dziwić. To nic nowego, jeżeli chodzi o kibiców Legii, ale coś naturalnego.

Czego życzyłby sobie Pan na chwilę obecną i przed nowym sezonem?
- Życzyłbym sobie jak najmniej takich uczuć, jakie miałem po meczu z Treflem. Nie wychodzi się przecież na parkiet, po to żeby przegrać, ale po to żeby wygrywać. Taką zasadę staram się przekazywać chłopakom. Chciałbym za to zdecydowanie częściej czuć się tak jak po meczach z Olsztynem. Bardzo bym chciał, żeby te nasze plany sportowe poparte były wsparciem finansowym. Jeśli ono będzie, wszystkie inne sprawy związane ze sportem czy organizacją, jesteśmy w stanie załatwić. Możemy sobie wówczas postawić cel na najbliższe lata - awansować do pierwszej ligi.

Tego właśnie życzę. Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.

Rozmawiała Mishka


Posłuchaj fragmentu wywiadu:




fot. Mishka i Woytek
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.