Legioniści w Legnicy - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Świąteczne jaja

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Mecze rozgrywane w okresie świąt, a zwłaszcza te wyjazdowe, mają z reguły to do siebie, że kibice są zmuszeni do dokonywania trudnych wyborów – spotkań w gronie najbliższych lub wspierania ukochanej drużyny. Taka sytuacja przytrafiła nam się w Poniedziałek Wielkanocny, kiedy to zamiast pałaszować potrawy przy świątecznym stole przyszło nam jechać na Dolny Śląsk, by dopingować Legię w pojedynku przeciwko legnickiej Miedzi – drużynie stanowiącej z jednej strony czerwoną latarnię najwyższej klasy rozgrywkowej, która milowymi krokami zmierza ku degradacji, a z którą z drugiej „Wojskowi” potwornie męczyli się na jesieni przy Łazienkowskiej, przegrywając już 0-2, a ostatecznie zwyciężając 3-2. Mimo wszystko mieliśmy nadzieję graniczącą z pewnością, że nasi piłkarze staną na wysokości zadania i bez problemu ograją ostatni zespół Ekstraklasy. Czasami jednak trzeba się zmierzyć, a w zasadzie zderzyć z brutalną rzeczywistością.



Mimo niekorzystnego terminu spotkania na podróż do Legnicko-Głogowskiego Okręgu Miedziowego zdecydowało się niespełna pół tysiąca legionistów. A wszystko raptem kilka dni po tym, kiedy pojechaliśmy do Kalisza, gdzie na stadionie miejscowego KKS mogliśmy wspólnie z piłkarzami cieszyć się z bardzo skromnej wygranej i świętować awans do finału Pucharu Polski, w którym zagramy po długich pięciu latach przerwy.

W kierunku zagłębia miedziowego udaliśmy się ze stolicy kawalkadą po godzinie 13:00. Eskapada przebiegała względnie sprawnie. Względnie, bo nie obyło się bez problemów w postaci stłuczek i kolizji, przez które część osób z naszej grupy została uziemiona na trasie i niestety mogła obejrzeć rywalizację co najwyżej na swoich telefonach komórkowych.

Przed stadionem „Miedzianki”, który wyglądem przypomina obiekty w Łęcznej czy Bełchatowie, pojawiliśmy się około półtorej godziny przed meczem. Wejście na sektor gości, przy którym zaparkowaliśmy nasze fury, odbywało się bez zarzutu, dzięki czemu wszyscy zameldowaliśmy się na legnickim obiekcie przed pierwszym gwizdkiem sędziego.

Ostatnio legionistów w Legnicy wspieraliśmy jesienią 2018 roku (w meczu Pucharu Polski w 2020 roku nie uczestniczyliśmy z powodu obostrzeń koronawirusowych), kiedy to na stadionie im. Orła Białego dopingowaliśmy Legię w pół tysiąca osób. To właśnie wówczas „Miedzianka” zanotowała swój pierwszy, debiutancki sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej. Legniczanie długo nie zagrzali jednak miejsca w Ekstraklasie, jako że wytrwali w niej niespełna rok. Jako że historia lubi się powtarzać, wszystko wskazuje na to, że legniczanie niebawem ponownie stoczą się do pierwszej ligi.

Jako że ostatnie potyczki „Wojskowych” z Miedzią w Legnicy kończyły się naszymi zwycięstwami, liczyliśmy na podtrzymanie dobrej passy. W oczekiwaniu na rozpoczęcie spotkania część z nas śledziła na telefonach przebieg meczu Radomiaka z Rakowem. W pojedynku tym padł remis, co przy dopełnieniu – jak się wydawało – zwycięskiej formalności pozwalało legionistom zbliżyć się do częstochowian na cztery punkty i naprawdę realnie wrócić do walki o prym najlepszej drużyny w kraju. Trudno się zatem dziwić, że czekaliśmy na rozpoczęcie piłkarskiego widowiska w wybornych nastrojach, które próbował popsuć głos z taśmy, informujący, że na tym dolnośląskim stadionie absolutnie niczego nie wolno. ;)



Na wyjście piłkarzy tradycyjnie odśpiewaliśmy „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym... rozpoczęliśmy festiwal inwektyw i aluzji pod adresem „Miedzianki” i jej „układowiczów” z Bielska-Białej, którzy jakoś nie pokwapili się do Legnicy, by wesprzeć Miedź. Z naszego sektora dało się usłyszeć bardzo wiele tematycznych przyśpiewek: „Bielska k****, aejaejao!”, „C*** w dupie siedzi tej k***** legnickiej Miedzi”, „Bielsko, wy śmiecie, za słabo coś trenujecie!”, „Bielsko się bało, dlatego nie przyjechało!” czy „Nie płacz, Damian, nie płacz!”.

„Lokalsi” nie okazali się zbyt kreatywni, jeśli chodzi o riposty. Stać ich było jedynie na „klasyczną” przeróbkę naszego hymnu. Co więcej, w zasadzie to był jedyny moment, kiedy dało się ich słyszeć w zajmowanym przez nas sektorze. Skoro już jednak o nich mowa, to trzeba im oddać, że jak na ich możliwości zaprezentowali w drugiej części meczu całkiem przyzwoitą oprawę. Składały się na nią: granatowy transparent z czarnym napisem „Odpalamy odpowiedzialnie”, po bokach którego znajdowały się grafiki przedstawiające kibica trzymającego race oraz przekreślonego mundurowego, i konkretny pokaz pirotechniczny, który utworzył chmurę dymu unoszącą się nad boiskiem, a przez który na kilka dobrych minut przerwano mecz. Pewną aktywnością wykazywał się także ichni sektor rodzinny, w którym dzieci machały niewielkich rozmiarów flagami w zielono-niebiesko-czerwonych barwach. Na plus „Miedziance” należy z pewnością policzyć wywieszenie transparentu „Katyń, pamiętamy”.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Wracając do nas, to po zakończeniu uszczypliwości względem przede wszystkim kibiców BKS, zaznaczyliśmy swoją obecność gromkim „Jesteśmy zawsze tam!”, a następnie skupiliśmy się na dodawaniu animuszu naszym zawodnikom, tak aby ci w gładki sposób rozprawili się z legniczanami i zbliżyli na cztery punkty do zajmującego obecnie fotel lidera Rakowa. Podkreśliliśmy jednocześnie wagę naszej sosnowieckiej zgody, odśpiewując „Legia i Zagłębie, Zagłębie i Legia”.
O ile na trybunach prezentowaliśmy się z nie najgorszej strony, dopingując głośno nasz zespół, o tyle gdy zerkaliśmy w kierunku murawy, z każdą upływającą minutą początkowy dobry nastrój i uśmiechy na twarzach zamieniały się najpierw w konsternację, a potem w totalną wściekłość. To wręcz nie do uwierzenia, co na boisku wyprawiały nasze grajki. Totalny brak pomysłu na grę, koszmarne błędy, jakie popełniali, oraz najpewniej przesadna pewność siebie prędzej czy później musiały się zakończyć tragicznie; i faktycznie, to nie faworyzowana Legia, a skazana na pożarcie przez „Wojskowych” Miedź – po fatalnym zachowaniu Dominika Hładuna i Maika Nawrockiego – objęła prowadzenie.
Taki obrót spraw musiał spowodować rewizję naszego repertuaru. Z naszych gardeł przez długie minuty niosło się niczym torpeda donośne „Nie poddawaj się!”. Mimo permanentnej niemocy naszych piłkarzy, która wywoływała naszą frustrację, staraliśmy się wlać w nich ducha walki. „Hej Legia gooool!” – krzyczeliśmy głośno, aż wreszcie nastąpiło wyrównanie – Josué Pesqueira, który w tym pojedynku założył opaskę kapitana, trafił do siatki rywali z rzutu wolnego. Jak się okazało, był to pierwszy gol z tego stałego fragmentu gry od... 2018 roku. Uwierzyliśmy, że wróciliśmy do gry, a strzelec bramki, który podbiegł do naszego sektora, usłyszał w nagrodę swoje skandowane imię. Jako że chcieliśmy, by legioniści poszli za ciosem, uskutecznialiśmy m.in. „Jazda z k******!” czy „Legia walcząca do końca!”. Niestety, w pierwszej połowie konfrontacji na więcej nie starczyło już czasu.

Drugie 45 minut rozpoczęliśmy od hymnu naszego klubu, a także wbiliśmy jeszcze szpilę miejscowym, intonując ironiczne „Chłopcy ze Stali po piź**** w Bielsku dostali”. Potem już koncentrowaliśmy się jednak głównie na głośnym dopingu dla naszej drużyny, licząc że ta wywiezie z Dolnego Śląska cenne trzy punkty. Niestety, ledwo zaczęliśmy śpiewać „Za kibicowski trud”, a padł drugi gol dla legniczan. W drugiej połowie przerobiliśmy niemal cały dostępny legijny śpiewnik. Zdecydowanie najlepiej wykonywaliśmy hit z Wiednia, „Moją jedyną miłość” oraz po raz kolejny „Gdybym jeszcze raz miał urodzić się”, którego dźwięk wydobywał się z naszych gardeł przez dobry kwadrans.
Mimo licznych zmian hitów w naszym repertuarze obraz gry na boisku nie ulegał zmianie. Gdy prawdopodobnie większość z nas sądziła już, że dla legionistów ten Poniedziałek Wielkanocny będzie iście lany, wydarzył się świąteczny cud. W doliczonym czasie gry zawodnik Miedzi dotknął futbolówkę ręką w polu karnym. Arbiter Damian Kos udał się na „konsultację” VAR, po czym wskazał na „wapno”. Do piłki podszedł chwalony już tego dnia Josué, który pewnie wykorzystał „jedenastkę”. Znów odżyły w nas nadzieje na korzystny finał zawodów, zwłaszcza że sędzia doliczył do podstawowego czasu gry aż dziesięć dodatkowych minut. „Legia walcząca do końca!” – darliśmy się wniebogłosy.
Po chwili musieliśmy jednak doświadczać kolejnych chwil grozy, gdy Hładun po raz trzeci tego wieczora został pokonany przez legniczan. Na szczęście dla nas liniowy uniósł chorągiewkę, choć trzeba przyznać, że sędzia główny potwornie długo zwlekał z decyzją, czy zawodnik Miedzi faktycznie znalazł się na pozycji spalonej. Gdy po chwili werdykt był na naszą korzyść, mogliśmy zaintonować w kierunku trybun miejscowych „Taki c***!”.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Gdy po raz ostatni usłyszeliśmy gwizdek sędziego Kosa, musieliśmy się pogodzić z remisem 2-2, a w gruncie rzeczy winniśmy się byli cieszyć, że uratowaliśmy punkt, choć taki rezultat nikogo nie satysfakcjonował. Chwilę później podeszli przed nasz sektor i usłyszeli od nas dwie przyśpiewki: „Legia walcząca do końca!” oraz „My kibice z Łazienkowskiej”. Pochwaliliśmy także tego, dzięki któremu tego wieczora Legia uniknęła całkowitej kompromitacji: „Josué, Josué, Josué...”. Zawodnicy odwdzięczyli się nam brawami, a część z nich dała nam swoje koszulki.
To, czego doświadczyliśmy w Legnicy, stanowiło trudne do wytłumaczenia kuriozum. Można chyba pokusić się o stwierdzenie, że tego dnia świąteczne jaja stały się faktem – zamiast czterech punktów straty do lidera, na razie mamy sześciopunktowy constans. Cóż, jak widać życie to nie... „Familiada” Strasburgera, a szkoda, bo tam nasi zawodnicy, których notabene zabrakło w podstawowym składzie, zgarnęli wespół z koszykarzami główną nagrodę.

Po zakończonym spotkaniu musieliśmy poczekać około 30 minut celem opuszczenia sektora gości. Z przystadionowego parkingu wyjeżdżaliśmy w minorowych nastrojach i chyba większość z nas miała w głowach słowa Ryszarda Ochódzkiego z „Rozmów kontrolowanych”: „Taka okazja i tak spieprzyć!”. Mimo wszystko z nadzieją na walkę o mistrzostwo Polski do końca udaliśmy się w podróż powrotną do stolicy, gdzie zameldowaliśmy się około trzeciej nad ranem.

Przed nami w niedzielę o 17:30 pojedynek przy Łazienkowskiej z „Kolejorzem”. Niestety, mecz nie będzie miał odpowiedniego smaczku ze względu na nieobecność fanów gości.

PS. W naszym sektorze wywiesiliśmy cztery flagi: „(L)egia Fans”, „Żyleta jest zawsze z Wami”, „Legia Warszawa” oraz „Warsaw Fans Hooligans”. Na ogrodzeniu zawisł także transparent o treści: „Klimek PDW”.

Frekwencja: 5575
Liczba gości: 475
Flagi gości: 4


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.