REKLAMA

Kochajmy ludzi!

Jacek Piekara - Wiadomość archiwalna

Używam słów i tych na „ch” i tych na „p” i tych na „k”. Kto z was jest lepszy, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem! Ale staram się zachowywać pewne zasady: nie przeklinam przy dzieciach, przy ludziach starszych, przy nieznajomych, nie wywrzaskuję przekleństw publicznie. Tymczasem na meczach piłkarskich wulgaryzmy są codziennością. To też przykład na prymitywizm i zbydlęcenie społeczeństwa. Nie tylko polskiego, ale w ogóle: społeczeństwa. Zatraciliśmy wrażliwość, subtelność, poczucie humoru, smak, finezję, poczucie estetyki. Zamiast wymyślać dowcipne hasła, lepiej krzyczeć „Ce-ce-ce wukaes kurwa” albo „Wisła chuje”. Oczywiście, że mocne słowa potrafią być czasami wspaniałymi bon motami. Pamiętam anegdotkę, opowiedzianą mi przez przyjaciela. Mówił on: „Jacek, gdybym chciał ci opisać cudowny zachód słońca, który widziałem, to mógłbym nie znaleźć słów na oddanie jego piękna. Ale jeśli powiem ci: stary, jaki ja, KURWA, zachód słońca widziałem, to będziesz wiedział wszystko”. I faktycznie, miał rację: wiedziałem! Ale wulgaryzmy nie mogą być słowami – wytrychami na wszystko. Jeden banan jest wspaniałym posiłkiem. Nie chciałbym jednak, by ktoś w moim brzuchu próbował upchnąć tonę bananów!



Oczywiście, niektórzy zaczną szermować hasłami mówiącymi o wolności wyrażania poglądów. Moim zdaniem jednak, nie wolno nam traktować słowa „wolność” jako idei nie podlegającej ograniczeniom. Wolność polega nie tylko na swobodzie wypowiedzi. Polega również na zrozumieniu tego, iż niektórzy twoich wypowiedzi nie chcą słuchać. Ja, szczerze mówiąc, olewam wulgaryzmy. Nie jestem chłopcem z cukru i nie roztopię się od deszczu przekleństw. Jednak boli mnie, że ludzie czasami mają problemy z wysłowieniem się bez użycia co najmniej jednego przekleństwa w zdaniu. Boli mnie, że dziennikarze sportowych magazynów telewizyjnych udają, iż w ogóle nie słyszą wulgaryzmów, które dobiegają zza ich pleców. I w akompaniamencie najgorszych słów, spokojnie komentują mecz. W związku z tym nie zabiorę na mecz nowo poznanej dziewczyny, która nie ma pojęcia o piłce nożnej. Chciałbym jej pokazać całą cudowność, kryjącą się w piłkarskiej rywalizacji. A narażę ją na to, że nasłucha się przekleństw i, Bogu dziękować, jak przypadkiem od kogoś nie oberwie. Wolę więc uczyć ją kochania futbolu przed ekranem, a nie na stadionie.



Kibice potrafią być podli. Pamiętam (dziecięciem będąc, ale jednak pamiętam) mecz polskiej reprezentacji na Stadionie Śląskim. Wtedy wygwizdywano każde dojście do piłki Kazimierza Deyny (wygwizdano go nawet, kiedy zdobył bramkę!), najwspanialszego piłkarza, jaki urodził się w Polsce. Otwierał mi się wtedy nóż w kieszeni? Otwierał! Kibice potrafią też być wielcy. Pamiętam (również na meczu reprezentacji) wspaniałe zachowanie fanów Legii, oklaskujących Frankowskiego i skandujących jego nazwisko, pomimo że Frankowski był przecież zawodnikiem tak przez nas nie lubianej Wisły Kraków. Warszawiacy potrafili się wznieść ponad klubowe podziały. Docenili kapitalnego sportowca, nie pytając, skąd pochodzi i kim jest, a ważne było tylko to, że gra z Białym Orłem na piersi.



Dam sobie rękę uciąć, że kiepska frekwencja na polskich stadionach wynika ze strachu. To oczywiście tylko jedna z przyczyn, gdyż inne można by długo wymieniać (zła pogoda, kiepskie stadiony, niski poziom sportowy), ale chyba najważniejsza. Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś: „nigdy nie pozwolę pójść dzieciom na mecz, bo będę się bała, że coś im się stanie”. Ja, oczywiście wiem, że mecz piłkarski to nie kolacja w eleganckiej restauracji. To są wyrywające się spod kontroli emocje, to jest adrenalina, to jest amok. Rozumiem, że kiedy nasz piłkarz spudłuje z jednego metra do pustej bramki to krzykniemy: „O, kurwa!” (z rozpaczą). Rozumiem, że kiedy piłkarz drużyny przeciwnej spudłuje z jednego metra do pustej bramki naszego zespołu (na szczęście Legii się to nie zdarza, pełny szacunek panowie Choto i Outtara), to krzykniemy: „O kurwa” (z ulgą). Ale nie rozumiem skandowania wulgarnych haseł czy wyzywania zawodników przeciwnej drużyny. Nie do wybaczenia jest fakt, że w takich „oszołomstwach” potrafią uczestniczyć sami zawodnicy. Niech nauką będzie tu przykład Pawła Kaczorowskiego. Jednym chamskim wybrykiem (śpiewaniem wulgarnych piosenek) zniszczył sobie karierę. Gdyby miał wsparcie kibiców Legii, być może grałby dalej w reprezentacji Polski. A teraz jest po prostu nikim.



Podsumowując ten tekst chciałbym Wam, drodzy czytelnicy i kibice, poddać pod rozwagę jedną myśl: czy nie byłoby miło, gdyby każdy z nas zachowywał się na trybunach tak, jakby obok niego siedziała jego własna matka, jego własne dziecko i subtelna kobieta, której chce zaimponować inteligencją?

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.