REKLAMA

Piłkarz to nie robotnik

Artur Boruc, źródło: Nasza Legia - Wiadomość archiwalna

Za nami mecz z Austrią. Wierzyłeś w awans?

Artur Boruc: – Oczywiście. Choć w Warszawie Legia nie zachwyciła, a w pierwszej połowie byliśmy po prostu słabi, to w drugiej wreszcie coś się zaczęło w Legii zazębiać. Byłem przekonany, że jeśli zagramy na wyjeździe tak, jak w drugiej części meczu w Warszawie, to powinno być dobrze.



Naprawdę?! Mimo, że Legia od początku sezonu gra fatalnie? Przecież zanim odbył się rewanżowy mecz z Austrią, w klubie doszło do małego trzęsienia ziemi – z drużyny wyrzucono Włodarczyka i Gottwalda. Jak to w ogóle oceniasz z perspektywy Glasgow?

– Ciężko mi się odnieść do tej sytuacji. Uważam, że w pewnym sensie zrobiono z nich kozły ofiarne. Śledzę mecze Legii zarówno w telewizji, jak i w internecie, i z tego co widzę "Włodar" i Gottwald nie grali w tym sezonie jakoś szczególnie dużo. Piotrek to specyficzny zawodnik, marnuje dużo sytuacji, ale też bez niego w składzie Legia nie stwarza zbyt wielu sytuacji. Jeśli wpływ na decyzję szkoleniowca miał tylko i wyłącznie poziom sportowy, to nie śmiem z tym polemizować. Jeśli natomiast zadecydowały jakieś warunki zewnętrzne, to wielka szkoda. Dopóki dajesz z siebie wszystko na treningach i w meczach, dopóki masz czyste sumienie, może przytrafić ci się słabsza forma sportowa. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, nie zawsze jesteśmy w optymalnej dyspozycji. Co do Piotrka... Widać, że ktoś musiał ponieść odpowiedzialność za błędy całej ekipy. Tak wyszło, że poniósł ją właśnie „Włodar”.



Kary finansowe dostali wszyscy piłkarze, którzy grali w Sanoku. Jak sądzisz, taka forma restrykcji mobilizuje?

– To bardzo delikatna kwestia. Każdy z piłkarzy inaczej odczuwa na pewno całe zamieszanie, jakie ostatnio wytworzyło się wokół drużyny. Na jednego kara podziała mobilizująco, inny zdecydowanie się zdołuje. Nie wiem czy kary nałożył trener czy zarząd. Jeśli zarząd, dziwne jest w takim razie, że nie ukarał także szkoleniowca. W piłce obowiązuje prosta zasada: razem wygrywamy, razem przegrywamy. Relacja na linii trener – zawodnicy opiera się na zaufaniu i wzajemnym szacunku. Moim zdaniem trzeba zawsze wysłuchać obu stron, a jeśli ich relacje są sprzeczne, trzeba to wypośrodkować.



Za Twoich czasów właściciel też raz wkurzył się na Was i obciął Wam zarobki. Pewnie nie byłeś zadowolony...

– Nie podoba mi się ta metoda mobilizacji, kompletnie do mnie nie przemawia. Zawód piłkarza to nie praca w fabryce, w której codziennie wyrabiasz monotonnie ten sam produkt. Na boisku dzieją się nieprzewidywalne rzeczy, na które niekoniecznie ma się wpływ. Czasem katastrofa przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy nic jej nie zapowiada, kiedy mecz naprawdę fajnie się układa. Nie zawsze da się wszystko przewidzieć. Sport sportem, ale jak się coś obiecuje, to nie można tego z dnia na dzień zabierać. Ludzie różnie inwestują pieniądze, różnie planują życie.



Zawodnikom zarzucano jednak zbyt małe zaangażowanie.

– Nie wyobrażam sobie, że ktoś gra w piłkę 15, 20 lat i nie sprawia mu to przyjemności. Że nie czuje potrzeby wygrywania. Jeśli ktoś naprawdę nie czuje tej potrzeby, to chyba minął się z powołaniem i nie powinien być piłkarzem.



W takim razie jaka według Ciebie była przyczyna fatalnej postawy Legii?

– Nie jestem blisko tej drużyny i nie wiem nic o jej problemach, jednak nasuwa się na myśl jedno pytanie. Czy obcokrajowcy grający w Legii, a stanowią oni obecnie większość, naprawdę zdają sobie sprawę z tego jaki klub przyszło im reprezentować? Czy wiedzą co znaczy "eLka", którą noszą na piersi? Czy są w stanie pojąć potęgę naszego klubu?



Wróćmy do meczu w Wiedniu. Uważasz, że legioniści byli dostateczne zmobilizowani?

– Bez żartów! Myślę, że na takie mecze nikogo nie trzeba mobilizować. Piłkarze mają możliwość pokazania się szerszej publiczności, zagrania na wielu ciekawych stadionach, zmierzenia się z renomowanymi przeciwnikami. Po to gra się w piłkę, po to poświęca się jej całe swoje życie. A przy tym można też przecież zarobić całkiem niezłe pieniądze.



Za Twoich czasów też przegraliście z Austrią...

– Cóż mogę powiedzieć? Tamta Legia naprawdę miała dużą szansę awansować dalej, na wyjeździe zagraliśmy nieźle, a potem daliśmy ciała w Warszawie. Chyba zagraliśmy zbyt odważnie, chcieliśmy za wszelką cenę odrobić stratę z Wiednia, i skończyło się tak jak skończyło.



Jakie znaczenie dla Legii miały mecze z Austrią dwa lata temu i teraz?

– Teraz oczekiwania są zdecydowanie większe. My mieliśmy się przede wszystkim dobrze zaprezentować – wiadomo, że każdy z nas chciał wygrać, jednak o żadnym planie minimum nie było mowy. Teraz jest inaczej. Legia to przecież mistrz Polski, trener i prezesi za minimum stawiali przed sezonem etap grupowy UEFA. Dlatego przegrana legionistów będzie bardzo długo komentowana. I krytykowana.



Może dlatego, że Austria jest w tej chwili bardzo słaba?

– To też. Przede wszystkim jednak właściciele i kibice wręcz wymagają od Legii zwycięstw. Patrząc na wyniki jakie w tym sezonie osiąga Austria, porażka z nimi nie jest, najłagodniej mówiąc, powodem do dumy... Zresztą co tu dużo gadać. W Legii poprzeczka jest zawsze zawieszona wysoko.



Czego brakuje Legii? Co musi się stać, żebyśmy zaczęli wreszcie wygrywać?

– To pytanie głównie do trenera. To do jego zadań należy tak ustawić zespół, by grał on skutecznie. On jest strategiem układającym wszystkie elementy układanki w całość. W drużynie musi być trochę więcej zaciętości, wszyscy, także obcokrajowcy, musz ą zrozumieć o jak wielką stawkę grają. Mam nadzieję i mocno trzymam kciuki za to, że Legia

wreszcie się przebudzi. My, kibice Legii, czekamy na to z niecierpliwością. Miałem nadzieję, że mecz w Wiedniu będzie tym przełomowym i rozpocznie marsz po mistrzostwo...



Rozmawiała Małgorzata Chłopaś

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.