REKLAMA

Pod choinką nieraz była rózga

Łukasz Surma, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Podobno interesuje się pan tenisem.

Łukasz Surma: Bardziej lubię grać niż się interesuję.



Wie pan kto jest na czele rankingu ATP?

- Oczywiście Roger Ferderer.



Na jakim korcie woli pan grać - ziemnym czy trawiastym?

- Trawiastego to chyba w Polsce nie ma.



Czyli na trawie tylko piłka nożna. Chcąc nie chcąc nawet w święta doszliśmy do tego tematu. Jak pan ocenia miniony rok w wykonaniu Legii?

- Wydaje mi się, że był to dobry rok dla Legii. Musimy pamiętać, że przecież zdobyliśmy w tym roku mistrzostwo Polski. Obecnie jesteśmy na półmetku sezonu 2006/2007 i mamy trzy punkty straty do lidera. Wiemy, że nie jest to szczyt naszych marzeń, ale ciągle mamy realną szansę na obronę mistrzowskiej korony. Nie można jednak powiedzieć, że było to bardzo dobre 12 miesięcy. Stać nas na zdobycie mistrzostwa i wstępy w europejskich pucharach. Z pucharów odpadliśmy, więc pewien niedosyt pozostał.



Wiosną drużyna była sprawnie działającą i walczącą maszyną. Po wygranym meczu z Zagłębiem Lubin padł pan na murawę i leżał bez sił przez dłuższą chwilę. Jesienią tej gry do upadłego nie było widać.

- Nie można mówić, że zaczęliśmy przegrywać, bo nie walczyliśmy. Odpadliśmy w meczach z Szachtarem, bo po prostu byliśmy słabsi. Nie chodzi o to, że komuś się nie chciało czy też ktoś nie dał z siebie wszystkiego. Przegraliśmy ten mecz, pogubiliśmy punkty w lidze i w naszą grę wkradła się nerwowość i pojawiła się słabsza gra. Błędem jest szukanie przyczyn takiego obrotu sprawy w tym, że ktoś wyszedł na boisko i nie chciało mu się grać. Przy słabszych wynikach także i atmosfera nie była najlepsza. Jesteśmy jednak profesjonalistami i naszym obowiązkiem jest robić to czego się od nas wymaga i za co płaci nam klub. Osobiście zawsze daje z siebie wszystko i nawet mi do głowy nie przyszło, że koledzy czy ktoś inny może myśleć inaczej.



Ale przed rewanżem z Szachtarem prezes Zygo udzielił wywiadu, w którym powiedział, że klub nastawia się na Ligę Mistrzów dopiero w przyszłym roku.

- Klub mówił też, że liczy na mistrzostwo Polski w 2007 roku a nie 2006. Tymczasem to zawodnicy najlepiej wiedzą czego chcą. Mam prawie 30 lat, podobnie jak niektórzy koledzy z drużyny i to najlepszy wiek dla piłkarza by coś osiągnąć. Prawdę mówiąc to nie za bardzo mnie interesuje, że prezes mówi, że nie chce w tym sezonie grać w Champions League. Ja bardzo tego chciałem i tak do tego podchodzę. Mistrzostwo zdobyliśmy rok wcześniej niż zakładano w klubie, ale jakoś nikt nie miał do nas o to pretensji.



A`propos mistrzostwa - co czuje rodowity krakowianin, gdy zostaje mistrzem w barwach Legii?

- Gdy byłem małym chłopcem miałem dwa marzenia - grać w piłkę i zdobyć mistrzostwo Polski. 10 maja oba się spełniły i po meczu emocje mi puściły. Do kamery wykrzyczałem "Mamo! Tato! Jestem mistrzem!". W przeszłości miałem pewne przejścia w Wiśle Kraków. Potem przez Ruch Chorzów trafiłem do Warszawy. Jestem zadowolony z tego, że tak się wszystko ułożyło. Legia to klub, który wraz z Wisłą walczy o tytuł i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Mistrzostwo było zaspokojeniem moich marzeń. Nie udało mi się z Wisłą, ale wygrana w barwach Legii była równie radosna.



Mistrzostwo to maksimum na co było wówczas stać Legię?

Mam jeszcze trzecie marzenie, wciąż aktualne - zagrać w Lidze Mistrzów. W tym sezonie się nie udało. Dlatego oceniając mijający rok na plus oceniam wygranie w lidze, a na minus odpadnięcie w meczach z Szachtarem.



Potem było jeszcze gorzej. Jak oceni pan przegraną rywalizację z Austrią Wiedeń?

- To była jedna wielka kompromitacja. Ciężko mi nawet do tego wracać. Austria była drużyną dużo słabszą od nas. U siebie dominowaliśmy przez cały mecz a bramkę straciliśmy po głupim błędzie. Pojechaliśmy do Wiednia żądni rewanżu i praktycznie nie stworzyliśmy żadnej okazji do strzelenia gola. Skompromitowaliśmy się i w efekcie nie gramy dalej w pucharach. Trzeba tu dużo poprawić, bo puchary zupełnie nam nie wyszły.



W innych rozgrywkach też nie było za dobrze. Co się stało, że po znakomitej wiośnie przyszedł jesienny kryzys, którego apogeum była porażka ze Stalą Sanok?

- Zauważmy, że po odpadnięciu z wszystkich pucharów zaczęliśmy grać lepiej. Wygraliśmy pięć meczów z rzędu i nagle okazało się, że jesteśmy liderem ekstraklasy. Początkowo liczba meczów była dla nas zbyt duża. Mecze w środy i w soboty, rywalizacja o superpuchar, Ligę Mistrzów, ligę, puchar Polski. W pewnym momencie nie wytrzymaliśmy tego. Okazało się, że nie jesteśmy odpowiednio przygotowani na tak częstą grę o dużą stawkę. Wiosną szybko odpadliśmy z rywalizacji o Puchar Polski i skupiliśmy się na lidze. Co z tego wynikło wszyscy widzieli. Widać nie jesteśmy jeszcze wystarczająco mocni by grać superważne mecze co środę i ważne co sobotę.



Gdzie można upatrywać tego przyczyn? Zawiodła kondycja, psychika czy też słabsze wyniki przełożyły się na słabą atmosferę w drużynie?

- Trudno, żeby się atmosfera w Legii nie psuła skoro jest to klub na którym ciąży ogromna presja. Tu liczy się tylko zwycięstwo, a drugie miejsce odbierane jest jak porażka. Byłoby więc dziwne, gdyby zawodnicy przychodzili do szatni po przegranym meczu i nie mieli sobie nic do powiedzenia. Przyszły słabsze wyniki i od razu wszyscy spekulowali, że w klubie pojawił się konflikt. Większość informacji, które krążyły na ten temat była mocno przesadzone. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby w takim klubie, jakim jest Legia, nie mieć do siebie pretensji po porażkach. Presja jest tu ogromna i po przegranych meczach atmosfera zaczęła się psuć.



Chyba bardzo psuć. Trener Wdowczyk apelował do kibiców, żeby wzięli sprawy w swoje ręce i ukrócili nocne wypady piłkarzy.

- Nie będę tego komentował.



Po meczu ze Stalą Sanok z drużyny wyrzucono Włodarczyka i Gottwalda. Jak odebrała to drużyna? Wyniki od tamtej pory zaczęły być lepsze.

- Zaczęło się robić lepiej, ale prawda jest taka, że mieliśmy wówczas łatwiejsze mecze. Początek sezonu był dużo trudniejszy. Graliśmy z czołówką tabeli i doszły jeszcze mecze w europejskich pucharach. Piotrka wyrzucono z drużyny w momencie gdy pozostała już tylko liga i wszystko zaczęło iść w lepszą stronę. Osobiście najbardziej bolało mnie, że każdy był tak samo winien porażek jak Piotrek i Michal a tymczasem tylko ich dwóch zabrakło w szatni. Reszta siedziała sobie spokojnie jakby nic się nie stało.



Czy to pan, jako przyjaciel Włodarczyka i kapitan drużyny, był pomysłodawcą zwrócenia się do władz Legii z prośbą o przywrócenie go do składu?

- Mamy radę drużyny i nie ma tak, że pojedyncze osoby narzucają swoje zdanie. Każdy może się powiedzieć co myśli na dany temat.



To dlaczego do drużyny przywrócono tylko Włodarczyka?

- Na naszym piśmie poruszyliśmy sprawę naszych dwóch kolegów. Gdy przywrócono Piotrka, pytaliśmy się co z Michalem. Wiedzieliśmy, że jest bliski podpisania kontraktu z innym zespołem. Potwierdziło się to, gdy przeniósł się do Slovana Bratysława.



Rok temu jesień kończyliście z punktem straty do Wisły. Teraz strata do lidera z Bełchatowa wynosi trzy punkty. To lepiej czy gorzej niż w ubiegłym roku?

- Sytuacja jest porównywalna. Trzypunktowa strata do bełchatowian to jak jeden punkt straty do Wisły. Krakowianie są bardziej doświadczonym i renomowanym rywalem i wiedzą jak wygrywać. Dlatego dobrze, że po rundzie jesiennej mamy nad nimi dwa punkty przewagi.



Bełchatów to papierowy tygrys, który nie będzie się liczył wiosną?

- Byłem już kiedyś mistrzem jesieni z Ruchem Chorzów i wiem, że nie można wówczas popadać w samozachwyt. To nie jest żaden tytuł. Na razie to tylko półmetek i nic nie jest jeszcze przesądzone. Musieliby pokazać, że są najlepsi, żeby wygrać całą ligę. Mistrzostwo jesieni jeszcze o niczym nie świadczy.



Odejdźmy trochę od piłki i porozmawiajmy o świętach Bożego Narodzenia. Gdzie pan je spędza?

- Przyjechałem do Krakowa i pozostanę tu do końca świąt. Potem czeka mnie wyjazd w góry. Na nartach nie będę jeździł, bo nie mogę, ale wreszcie spędzę trochę czasu z żoną.



Został pan zapędzony do świątecznych przygotowań?

- Jestem rozpieszczany przez moich teściów i rodziców. Dają mi odpocząć a sami zajmują się przygotowaniem wszystkiego. Do gotowania świątecznych potraw nikt mnie nie zmusza (śmiech).



Może przebiera się pan za św. Mikołaja?

- Rzeczywiście myślałem o tym, ale chyba z tego zrezygnuję. Ale kto wie, może w przyszłości?



Święta to prezenty. Dostał pan kiedyś prezent, który szczególnie zapadł panu w pamięci?

- Ciężko wyróżnić ten jeden wyjątkowy. W domu podtrzymujemy tradycję i prezenty zawsze były. Staram się ją przekazać mojemu 5-letniemu synowi. Mikołaj odwiedził go już 6 grudnia. Na pewno znajdzie też coś pod choinką.



Czy mały Łukasz Surma nigdy nie znalazł pod choinką rózgi?

Rzeczywiście bywało tak. Moja mama zawsze obok prezentu kładła rózgę. Ale to chyba bardziej dla żartu niż ze względu na problemy, które ze mną miała.



Co kapitan Legii może życzyć jej kibicom?

- Życzenia mogą być tylko jedne. Mistrzostwo Polski i gra w europejskich pucharach na wysokim poziomie. Jeśli nie Legia ma grać w pucharach to sam już nie wiem kto.



A czego można życzyć panu?

- Przede wszystkim zdrowia. Mam jeszcze wiele ambicji i planów. Jeżeli nie będzie jednak zdrowia to pewnych rzezy się nie przeskoczy. W czasie świąt na pewno się wyciszę i poproszę o nie Boga.



Rozmawiał Tomek Janus



Surma przybija piątki z kibicami Legii po spotkaniu na Konwiktorskiej - fot. Adam Polak

Łukasz Surma z mistrzowskim pucharem - maj 2006 - fot. Mishka


Kapitan Legii z kolegą z drużyny Piotrem Włodarczykiem - fot. Adam Polak

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.