REKLAMA

Kibicowskie podsumowanie rundy wiosennej

Bodziach, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Sezon 2006/07 piłkarsko był dla nas zupełnie nieudany. Blamaż we wszystkich możliwych rozgrywkach, a na koniec sezonu ledwie awans do Pucharu Intertoto, to wynik znacznie poniżej naszych oczekiwań. Jak wobec tego przez ostatnie pół roku prezentowali się fani Legii? Zapraszamy do kibicowskiego podsumowania rundy wiosennej.
Po zimowej przerwie po raz pierwszy na trybunach zasiedliśmy w końcówce lutego. Rozgrywki Pucharu Ekstraklasy przyspieszyły początek wiosny dla legionistów. Zainteresowanie tymi rozgrywkami nie jest jednak zbyt duże, więc 6,5 tysiąca fanów trzeba uznać jako dobry wynik. Fani z Łazienkowskiej na meczu z ŁKS manifestowali swoje przywiązanie do jedynego herbu klubu, skandując hasła "Nowe logo dla nikogo", w nawiązaniu do tajemniczej akcji działaczy, którzy zarejestrowali graficzną pomyłkę jako nasze "logo". Przyjezdni potraktowali ten mecz jeszcze bardziej lajtowo i stawili się w Warszawie w kilkanaście osób.
Wyjazdy do Płocka od jakiegoś czasu cieszą się większym zainteresowaniem legionistów. Tym razem wizyta w oddalonym o zaledwie 114 km Płocku nie była jednak tak atrakcyjna - spotkanie rozpoczynało sie bowiem we wtorek o godzinie 17.




Dodając do tego rozgrywki PE, mamy dobre wytłumaczenie zaledwie trzech setek warszawiaków. Zresztą frekwencja w sektorze gości była i tak zupełnie przyzwoita patrząc na wypełnienie całego obiektu im. Kazimierza Górskiego. Tym bardziej, że kibice Legii po raz kolejny jako jedyni w kraju musieli przechodzić przez całą inwigilacyjną procedurę, w której chyba tylko przez pomyłkę zapomniano wymagać szczepień oraz odcisków palców.
O ile wyjazd do Płocka nie wzbudził większego zainteresowania, to druga w ostatnich latach okazja pojawienia się na Cracovii była łakomym kąskiem.
Niestety, krakowscy działacze jak tylko mogli, ograniczyli liczbę biletów dla przyjezdnych. Aż 150 osób dotarło do Krakowa bez nich (w tym fani Zagłębia), ale prawie nikomu z nich nie udało się obejrzeć meczu. Niektórzy wyjazd na Kałuży wspominać będą jeszcze mniej sympatycznie. Otóż nie po raz pierwszy dali o sobie znać krakowscy nożownicy, atakując pojedyncze osoby z Warszawy i Sosnowca przy pomocy sprzętu. Wbrew obietnicom dyrektora operacyjnego klubu, podróżującego od tej rundy na wszystkie wyjazdy (m.in. w celu pomocy kibicom), karetki pod klatką nie było, a ranni musieli czekać bardzo długo na pomoc. Dobrze, że tym razem brak wyobraźni działacza nie był brzemienny w skutkach. Na trybunach również nie było spokojnie. W drugiej połowie Craxa przeskoczyła ogrodzenie i próbowała podbiec pod nasz sektor. Interwencja policji spowodowała powrót krakusów na swoje miejsca. Przez atrakcje pozasportowe, obie strony słabo dopingowały.
Trzeci wyjazd w tygodniu i po raz kolejny niewiele ponad trzy stówki legionistów. Bełchatów. Niby kibicowska prowincja, ale organizacyjnie o parę klas wyżej od Cracovii. Wokół stadionu spotkać można było liczne grupki poubieranych w barwy warszawiaków. Wejście na sektor było kulturalne, bilety zaś nabywać można było na miejscu. Mimo fatalnej postawy i wysokiej porażki naszej drużyny, pokazaliśmy się bardzo dobrze od strony dopingu.
Kolejnym fatalnym występem naszych piłkarzy był mecz przed własną publicznością z Grodziskiem. Nasz stadion nareszcie wyglądał tak jak powinien za każdym razem, podobnie było z dopingiem. Mowa oczywiście o śpiewie, który miał miejsce w pierwszej połowie. W drugiej protestowaliśmy przeciwko nowemu znakowi, który miałby służyć jako nasze logo. Była to doskonała okazja dla 60-osobowej grupy gości, aby pokazać się z dobrej strony. Po ostatnim gwizdku, zawodnicy zostali wygwizdani, a publiczność skandowała hasło powracające co jakiś czas - "Legia to my!".
Mimo fatalnej postawy piłkarzy z Dyskobolią, na mecz do Bełchatowa udało się zmobilizować rzadko spotykaną rzeszę fanów. "Inwazja" na Bełchatów przebiegała bardzo sprawnie, głównie dzięki zaangażowaniu SKLW, które pomagało organizatorom w sprawnym wpuszczaniu kibiców na obiekt. Dzięki temu oraz uprzejmości bełchatowian, sektor gości nabity był do granic wytrzymałości - było nas 2500 osób! Z powodu dużej ilości fanów trudniej niz kilkanaście dni wcześniej było nam skoordynować doping. Zawodnicy po raz kolejny dali ciała i przegrali bardzo ważny mecz. "Wracajcie z buta, to będzie wasza pokuta" - żegnał grajków okrzyk
zawiedzionych fanów.
Jesienią pojawiliśmy się na stadionie ŁKS-u, tylko dzięki pomocy fanów z Al. Unii. Przy okazji meczu o PE, mogliśmy już bez problemu zasiąść w sektorze za bramką. Niedogodny termin sprawił, że zainteresowanie było znacznie mniejsze niż pół roku wcześniej. Tylko 350 legionistów wspierało swój zespół, choć z drugiej strony... gospodarzy było tego dnia niewiele więcej! Warszawiacy jako pierwsi rozpoczęli skandowanie wulgarnych haseł w kierunku łodzian i niestety to one stanowiły znaczną część naszego repertuaru. Po zakończonym meczu miejscowa policja za wszelką cenę chciała zwinąć osoby odpalające pirotechnikę. Na szczęście "łowy" nie były w pełni udane.
Tydzień później gościliśmy ełkaesiaków na naszym stadionie. Tym razem stawką spotkania były ligowe punkty. W rewanżu za jesienną gościnę, odwdzięczyliśmy się gościom większą niż zwykle pulą biletów. Aby to osiągnąć, SKLW musiało się mocno nabiegać, a w dniu meczu zabezpieczać przemarsz przyjezdnych z dworca na stadion i z powrotem. Szkoda, że częściej przyjezdni nie mogą pojawiać się na naszym stadionie w liczniejszych grupach, bo wpływa to na atrakcyjność widowiska i głośność dopingu. KSP nie ma jednak zamiaru wydawać wymaganego pozwolenia... Na trybunach byliśmy świadkami prezentacji przygotowanej przez Nieznanych Sprawców - "Niech będzie pochwalony czerwony, biały, zielony".
Jak święta Wielkanocne, to oczywiście wyjazd. Z domowych porządków wykręciło się ponad 700 legionistów i fanów Zagłębia. Niestety, na miejscu dały się we znaki błędy informacyjne Stefana Dziewulskiego. Ci którzy próbowali zaparkować pojazdy zgodnie z wytycznymi "Szeryfa", wracali do stolicy bez szyb. Nawet słowo "Przepraszam" nie zwróci nam kosztów poniesionych na naprawę pojazdów. Wejście na nasz sektor było zupełnie niezabezpieczone, przez co przed meczem miały miejsce uliczne starcia obu ekip. Po interwencji policji i armatki wodnej, obie strony zostały rozdzielone. Około stu osób cały mecz spędziło poza sektorem, otoczonych przez policję. Część legionistów zapragnęła tymczasem poznać okolice kas gospodarzy, gdzie zabrzanie musieli salwować się ucieczką. Doping z naszej strony był tego dnia wyjątkowo słaby. Nie mieliśmy szans przebić się przez śpiew Torcidy. Po meczu czekały nas kolejne atrakcje - najpierw próba sforsowania bramy walcem, a następnie pożar pociągu w Świętochłowicach. W Wielką Sobotę przygód nie brakowało.
Mecz Legii z Arką początkowo miał się nie odbyć, ze względu na zawieszenie MZKSu w rozgrywkach krajowych. Część fanów skorzystała więc z wolnego, jak się spodziewali, weekendu, co miało wpływ na nie najlepszą tego dnia frekwencję. Inna sprawa, że hasło "Arka" po ostatnich meczach obu drużyn, na mało kim robi jeszcze wrażenie. Legendy o sile Arkowców to już przeszłość. Świadczyć może o tym fakt, że na Łazienkowskiej zameldowało się tylko 70 kibiców z Gdyni, przez co goście odwołali planowany pociąg specjalny. Na tym meczu, na płocie pojawiło się nowe nagłośnienie, które jednak nie zachęciło fanów do wzmożonego wysiłku. Tego dnia minutą ciszy pożegnaliśmy naszego kolegę z trybun, który już nigdy nie będzie miał okazji obserwować na żywo meczu swojej drużyny. Wielokrotnie w czasie spotkania głośno skandowaliśmy hasło skierowane do piłkarzy - "Walczyć trenować! Warszawa musi panować".
Kolejny wyjazd do Płocka nie był już tak liczny jak zeszłoroczne, ale minimum przyzwoitości zachowaliśmy. Tysiąc osób we wtorek to wcale nie najgorszy wynik. Wpuszczanie kibiców przebiegało nad wyraz sprawnie, co w przypadku Płocka takie oczywiste wcale nie jest. Bez dwóch zdań, ten mecz najbardziej zapamiętamy dzięki wizycie w klatce dla gości... Artura Boruca. Boruc wdrapał się na płot i przez parę minut wraz ze "Staruchem" mobilizował legijną brać do dopingu. Nie da się ukryć, że Boruc posłuch ma niemały, bowiem przez parę minut wydzieraliśmy się naprawdę donośnie. Pod koniec spotkania, fani Wisły wyskoczyli na murawę, ale próba dostania się pod nasz sektor była nieudana. Jeden z legionistów został zawinięty.
Mecz z Koroną miał dać odpowiedź, czy fatalnie spisująca się Legia ma jeszcze szansę powalczyć o mistrzostwo. Na trybunach odnotowano komplet widzów. Była też efektowna oprawa z hasłem przewodnim "Walczyć, trenować! Warszawa musi panować!". Na odkrytej kibice podnieśli do góry folie aluminiowe i kartony, a całość utworzyła eLkę na tle złotych folii. Mecz miał korzystny dla nas przebieg, co tylko wzmagało dobry tego wieczora doping. Na płocie pojawił się również transparent skierowany do naszych sąsiadów zza miedzy - "Czarne pedały miejcie choć trochę ambicji! Zacznijcie walczyć i nie donoście policji!".
Wyjazdy na Wisłę zawsze cieszyły się sporym zainteresowaniem. Zawsze jednak brakowało biletów dla wszystkich chętnych. Tym razem, mimo że o trzymaliśmy po raz pierwszy 950 wejściówek, te rozeszły się w mgnieniu oka, a setki zainteresowanych, nie miały okazji dopingować Legii przy Reymonta. Na ten mecz legioniści podróżowali pociągiem specjalnym, który ruszał nietypowo, bo z Dw. Gdańskiego. Na stadionie po raz pierwszy zasiedliśmy na nowej trybunie i trzeba przyznać, że widoczność z nowego sektora gości jest nieporównywalnie lepsza, niż z prehistorycznej trybunki. Obie strony świetnie przygotowały się do rywalizacji pod względem ultras. Wiślacy przygotowali dwustronną kartoniadę, my zaś malowaną sektorówkę przedstawiającą strzelca z naprężonym łukiem oraz hasłem "Celujemy w mistrzostwo". Szkoda, że na boisku nasi piłkarze wystraszyli się słabej w tym roku ekipy "Białej Gwiazdy" i po raz kolejny schodzili z boiska pokonani. My jednak dawaliśmy z siebie wszystko. Tak kozackiego dopingu dawno nie zanotowaliśmy na żadnym krajowym wyjeździe! Ponadto "pojechaliśmy" trochę z Wisłą, która nie otrzymała szansy reprezentowania Polski na Euro 2012 - "Rezerwowe miasto, rezerwowi kibice" - głosił wywieszony przez nas transparent. Była jeszcze sektorówka przedstawiająca kibica z racą, znanego z oprawy Riders On The Storm. Szkoda, że tak udany kibicowsko wyjazd nie szedł w parze z sukcesem sportowym.
Na naszym stadionie po raz ostatni, miejmy nadzieję na krótko, rozgrywany był mecz przyjaźni z Pogonią. "Portowcy" w przeciwieństwie do brazylijskich gwiazdeczek nie dali plamy i zameldowali się na skrajnym sektorze Żylety w 400 osób. Po raz pierwszy legioniści mogli zasiadać również w sektorze pod zegarem, choć miejsca te nie cieszyły się akurat zbyt wielkim powodzeniem. Spotkanie przyjaźni zapamiętamy głównie dzięki zabawie, która wyniknęła zupełnie przypadkiem. Otóż starano się śpiewać jedynie pieśni posiadające słowo "Hej!". Mimo deszczowej pogody, zabawy było co niemiara. Kibice pożegnali również swojego byłego prezesa okrzykiem – „Zygo nie wracaj!".
Już wyjazd do Krakowa pokazał, że jak tylko chcemy, potrafimy dopingować doskonale. Tak samo było w Łęcznej, gdzie na meczu ligowym pojawiło się 714 fanów. Dzięki zaangażowaniu SKLW przeznaczono dla nas dwa sektory. Przed meczem miejscowi zachowali się niezwykle sympatycznie i gościnnie, puszczając z głośników "Sen o Warszawie". Na trybunach prezentowaliśmy się naprawdę nieźle, dopingując bez koszulek. Świetnie wychodził nam hit z Wiednia. Po meczu zaś uwaga całego stadionu zwrócona była ku kibicowi, który w szaliku Legii paradował po dachu budynku klubowego.
Mecze Legii z Widzewem nie decydują już o mistrzowskiej koronie, ale cały czas przyciągają kibiców na trybuny. Bilety na mecz, i w Łodzi i w Warszawie rozeszły się błyskawicznie. Ultrasi zapowiadali najlepszą oprawę sezonu. Na wyjście piłkarzy na odkrytej pojawiła się kartoniada poświęcona patronowi stadionu WP – Józefowi Piłdudskiemu, którego portet widoczny był na środkowym sektorze, zaś obok liczba 72, symbolizująca rocznicę śmierci Piłsudskiego. Nie brakowało transparentów z godłem Legionów, ale ich liczba byłaby większa, gdyby nie "widzimisię" S. Dziewulskiego. Na trybunach nareszcie zobaczyliśmy race w większej niż zwykle liczbie - około 50 sztuk. Spalono również zdobytą półtora roku temu flagę "Końskie", na co Widzew odpowiedział podpaleniem płótna należącego do... Sparty Brodnica. W drugiej połowie na płocie zawisł transparent "Styl warszawskich ulic", a na trybuny wjechały sektorówki, przedstawiające czasy dawne i teraźniejsze - z jednej strony kamienice i typowy bohater piosenki "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka", z drugiej obecne blokowiska i postać w głęboko naciągniętym na twarz kapturze. Korzystny rezultat skłaniał do hucznego świętowania po meczu.
Po prestiżowym meczu z Widzewem, czekał nas nie mniej atrakcyjny wyjazd na Lecha. Chętnych rzecz jasna nie brakowało. Ostatecznie udało się "wytargować" jedynie 1300 biletów, ale w podróż specjalami SKLW ruszyło więcej osób, którzy liczyli, że podobnie jak Widzew parę dni wcześniej, wejdą na stadion bez problemu.
Rzeczywistość była inna. Zresztą tylko połowa z nas miała możliwość obejrzenia pierwszej połowy. Pozostali, którzy w drodze na stadion mieli okazję pozwiedzać miejscowe supermarkety, weszli dopiero po przerwie. Wypełniony po brzegi stadion przy Bułgarskiej wyglądał imponująco. Lech przygotował efektowną oprawę, która przygotowana została na czterech trybunach! Chwilę później na naszym płocie pojawia się szybka odpowiedź – hasło graficznie stylizowane na oprawę Lecha - "Oni poznańską są jakością", które uzupełniała sektorówka z postaciami Krollopa, Paetza i Meza. Niestety, tego dnia nasz doping był słabiutki. Nie mieliśmy szans przebić się przez kilkanaście razy liczniejszą poznańską publiczność, którą pobudzał do śpiewu również korzystny przebieg zawodów. W drugiej połowie "Kolejorz" przygotował ciekawą oprawę "Władcy ognia". Po meczu, mimo porażki, warszawiacy nie smucili się przesadnie. Nie pozwalał na to nasz wodzirej, który rozruszał naprawdę niezłą imprezkę w sektorze gości, która trwała aż do wypuszczenia nas ze stadionu. "Bo Warszawa jest od tego, aby bawić się na całego" - najkrócej można podsumować.
Mecze w Wodzisławiu chyba każdemu już się przejadły. Choć przed sezonem łudziliśmy się, że to tam właśnie świętować będziemy mistrza, to rzeczywistość okazała się bardziej brutalna - mecz z Odrą zadecydował jedynie o awansie Legii do Pucharu Intertoto. Do Wodzisławia zawitało nas ponad 300 osób, co jej wynikiem całkiem przyzwoitym. Aby atrakcji nie brakowało, nasz "Szeryf" desygnował na murawę w roli fotografów swoich podwładnych. Gdy ci nie pozostawali już anonimowi, w iście milicyjnym stylu, wraz z dyrektorem operacyjnym Legii, próbowali wmówić naszemu koledze coś, czego nie zrobił. Po meczu jeszcze większą złość wywołali piłkarze, którym nie po drodze było do naszego sektora i wybrali drogę na skróty, wiodącą do szatni.
Nieudany dla nas sezon kończył mecz z Zagłębiem Lubin. Pojedynek, który mógł decydować o tym, kto zostanie mistrzem Polski. Fani pragnęli, aby to nie lubinianie zdobyli majstra, nikt bowiem nie lubi oglądać fety w wykonaniu przeciwnika na własnym stadionie. Przed meczem przygotowana była naprawdę świetna prezentacja ultras - kartoniada VARSOVIA w barwach miasta, sektorówka przedstawiająca Syrenkę z eLką na tarczy i napis "Semper Invicta, Semper Heroica". Wydarzenia, które miały miejsce na murawie wprawiały fanów w osłupienie. Większość przecierała oczy ze zdziwienia - czy to plan Piłkarskiego Pokera 2007, czy jednak zwykły mecz piłkarski? Złość na sędziego i drużynę gości była olbrzymia. "Zagłębie ch..., Zagłębie nadal kupuje" - grzmiały rozpalone do czerwoności trybuny. Zdenerwowanie sięgnęło zenitu po nieuznanym golu Rogera. Wtedy rozpoczęły się przepychanki z ochroną oraz gazowanie. Spokojnie nie było już do samego końca, a warszawscy kibice musieli oglądać świętowanie w wykonaniu gości. Ci, trzeba im przyznać, pokazali się z bardzo dobrej strony. Nie dość, że pojawili się bardzo licznie, to jeszcze głośno dopingowali swoją drużyną.
Puchar Ekstraklasy nie tylko przyspieszył nam rundę wiosenną, ale i ją wydłużył. Na koniec czekały nas bowiem dwie potyczki z Łęczną, a później - jak wszyscy myśleli - jeszcze trzy spotkania w tych rozgrywkach. Wyjazd do Łęcznej wzbudził mniejsze niż parę tygodni wcześniej zainteresowanie. Mimo to, ci którzy pojawili się w podlubelskiej miejscowości, darli się na maksa. "Staruch" potrafił odpowiednio zmobilizować legionistów do wysiłku, choć żar lejący się z nieba, wcale do tego nie zachęcał. Po szczęśliwym remisie "na trudnym terenie", mało kto miał ochotę gratulować piłkarzom. Jednak nie tylko ich postawa na boisku, ale i fochy strzelane przy okazji ostatnich spotkań, zadecydowały o tym, że zamiast przybijać piątki, odwróciliśmy się plecami do boiska.
O rewanżowym meczu nawet lepiej nie wspominać. Była to kolejna kompromitacja grajków, którzy nie powinni mieć więcej okazji do reprezentowania naszego klubu. Pozbawieni ambicji piłkarze puścili mecz Łęcznej, wywalczając w ten sposób szybsze urlopy. Po raz pierwszy od dawna, zespół gości (nie licząc Pogoni) został pożegnany przez publiczność oklaskami. Tego dnia na stadionie miało miejsce jeszcze jedno ciekawe zdarzenie. Obchodzący urodziny "Staruch" mógł podziwiać na Krytej przygotowany dla niego transparent oraz sektorówkę w kształcie tortu. Swoją wyższość po raz kolejny musiał udowodnić dyrektor ds. bezpieczeństwa, który nakazał ochronie zdjęcie płótna, niezawierającego przecież żadnych wulgarnych haseł.

U siebie



Minione pół roku nie było z pewnością najlepsze w naszym wykonaniu. Frekwencja była co prawda lepsza niż w rundzie jesiennej. Także kibice gości znacznie liczniej odwiedzali nasz stadion niż w poprzedniej rundzie. Doping, mimo że również poszedł w górę, dalej pozostawia wiele do życzenia. Niestety, coraz częściej kibice z odkrytej skupiają się na wydarzeniach na boisku zamiast zdzierać gardła. Jak widać, cel postawiony przez Pana Waltera i spółkę pt. "Wymiana publiczności" jest powoli realizowany...
9 spotkań w minionej rundzie rozegranych było przy Łazienkowskiej. Trzy z nich rozgrywane były w piątek, 4 w sobotę i dwa w niedzielę. Na zainteresowanie meczami nie miał większego wpływu dzień jego rozgrywania, a atrakcyjność przeciwnika. Nic dziwnego, że działacze doszli do wniosku, że właśnie pod tym kątem należy różnicować ceny wejściówek na mecze. Na spotkaniach ligowych, mniej niż 10 tysięcy fanów przyszło tylko dwukrotnie - na Arkę (mecz początkowo miał się nie odbyć) oraz na spotkanie przyjaźni z Pogonią. Frekwencja z Pucharu Ekstraklasy to już zupełnie inna historia. Pierwszy z meczów z ŁKS miał miejsce po przerwie zimowej, więc przyciągnął i tak sporo, bo 6500 kibiców. Ostatnie spokanie z Górnikiem Łęczna, nie dość że odbywało się po fatalnym meczu z Lubinem, to ceny były identyczne jak na mecze ligowe. Pod tym względem nasi spece od biletów nie po raz pierwszy wykazali się pomysłowością.
Frekwencja na meczach w Warszawie wyniosła 8860 osób, jednak biorąc pod uwagę rozgrywki ligowe wynik jest bardziej optymistyczny - 10.177. Najliczniej na naszym stadionie stawili się kibice ŁKS-u oraz Zagłębia Lubin - po 1200 osób. Ku naszemu zdziwieniu, dobry na wyjazdach Widzew zjawił się w 680 osób. Fakt, tyle właśnie biletów otrzymali, dziwić może jednak, że - jak oficjalnie utrzymuje KP – łodzianie nie wystąpili o zwiększenie puli biletów. W minionej rundzie ani razu nie zabrakło kibiców pod zegarem. Najbliższej tego było w ostatnim meczu z Łęczną, tym bardziej, że Górnicy zapowiedzieli nawet swoją absencję. Ostatecznie zdecydowali się pojawić w stolicy w skromnym, 8-osobowym składzie i ku własnemu zdziwieniu, byli świadkami awansu ich zespołu do 1/2 finału PE. Zdecydowanie poniżej oczekiwań pokazali się Arkowcy, którzy dotarli w ledwie 70 osób, w ten sposób znacznie przebijając swoją słabą zeszłoroczną liczbę. Wystarczy powiedzieć, że na Legii parę razy lepiej pokazali się fani... Dyskobolii!
Biorąc pod uwagę mecze ligowe i wystawiane przez nas oceny dopingu, runda wiosenna wygląda znacznie lepiej niż jesienna (wiosną średnio 7,6, jesienią 6,8). Mimo to mamy nadzieję, że wraz z nowym sezonem zanotujemy jeszcze większą poprawę. Kibice gości, którzy nie prowadzili dopingu, lub którzy krzyknęli raz-dwa w czasie meczu to wspomniana Arka, ŁKS (PE) i Łęczna. Przyjezdni lepiej dopingowali od nas (tzn. głośniej, proporcjonalnie do liczebności) raz - w ostatniej kolejce ta sztuka udała się lubińskiemu Zagłębiu.


Wyjazdy



Co może być dla nas zaskoczeniem po rundzie jesiennej, w ostatnim półroczu ani razu nie zostaliśmy ukarani zakazem wyjazdowym. Czy to oznacza, że na wyjazdach jest już zupełnie spokojnie? Nie do końca. Ekstraklasa woli karać kluby, nie kibiców i zamiast kar, których i tak nie jest w stanie wyegzekwować, bardziej interesuje ją przelew kasy z konta ukaranego klubu.
Aż 12 wyjazdowych meczów mieliśmy okazję obejrzeć od lutego do maja. Odwiedziliśmy osiem miast i dziewięć stadionów. Dzięki rozgrywkom PE dwukrotnie wizytowaliśmy stadiony w Bełchatowie, Płocku i Łęcznej. Zdecydowanie najlepiej wyszedł nam wyjazd do Bełchatowa, gdzie zameldowało się nas 2500! Nawet mimo
stosunkowo niedużej odległości dzielącej oba miasta, jest to wynik do pozazdroszczenia. Jeszcze na trzech innych meczach nasza liczba mogła robić wrażenie. W Poznaniu (1300) i Krakowie na Wiśle (950) byłoby nas znacznie więcej, gdyby nie limity organizatorów. Lepiej mogliśmy wypaść w Płocku, gdzie zjawiło się nas "zaledwie" tysiąc osób (mecz we wtorek). Co godne uwagi, na żadnym wyjeździe nie zanotowaliśmy liczby mniejszej niż 300 kibiców. Biorąc pod uwagę fakt, że poniżej trzech setek nie schodziliśmy nawet w PE, jesteśmy wciąż najlepiej jeżdżącą ekipą w kraju. Jest to wynik godny pozazdroszczenia, tym bardziej, że aż 9 z 12 wyjazdów miało miejsce w tygodniu! Aż pięć razy przyszło nam podróżować we wtorki, raz w środę, trzy razy w piątek. Zaledwie dwa mecze wyjazdowe mieliśmy w sobotę (1300 w Poznaniu i 700 w Wielką Sobotę w Zabrzu) oraz jeden w niedzielę (Bełchatów w 2,5 tysiąca!). Aż strach pomyśleć, jak byśmy pokazali się, gdyby więcej spotkań nasz zespół grał w weekendy ;) Po raz ostatni, przynajmniej na jakiś czas, odwiedziliśmy w tej rundzie Płock i Łęczną.
Nasz doping na obcych stadionach zazwyczaj stał na wysokim poziomie (trochę lepiej niż jesienią). Najlepiej pokazaliśmy się na Wiśle Kraków oraz w Łęcznej (dwukrotnie). Nieźle było także w Płocku, gdzie do zdzierania gardeł nakręcał nas Artur Boruc. Znacznie poniżej poziomu wypadliśmy na Cracovii oraz Lechu. Zwłaszcza nasz doping przy Bułgarskiej należy ocenić in-minus. W Poznaniu w ostatnich latach prezentowaliśmy się znacznie lepiej.
Z miast, które odwiedziliśmy, najlepiej pokazał się Poznań. Lechici nie tylko głośno śpiewali, ale i przygotowali ciekawą oprawę. Nie mniej ciekawie było przy Reymonta oraz w Zabrzu. Najsłabiej, naszym zdaniem, prezentowali się Płocczanie (PE) oraz fani Cracovii.
Na każdym wyjeździe w sektorze fanów z Warszawy pojawiały się flagi. Zazwyczaj było ich około dziewięciu. Najmniej płócien zawisło na Cracovii – zaledwie 3. Najwięcej zabraliśmy ze sobą do Bełchatowa, gdzie wisiało aż 20 legijnych flag. Oprócz naszych znanych od lat flag, coraz częściej wywieszaliśmy dwa banery – "Jesteśmy Waszą stolicą" i "Nowe logo dla nikogo". Tego drugiego prawdopodobnie już nie zobaczymy.
W rundzie wiosennej przejechaliśmy łącznie ok. 5100 kilometrów (w obie strony). Średnio podróżowaliśmy do miast oddalonych ok. 245 km (w lidze) i 145km (w PE). Naszym najdalszym wyjazdem był ostatni ligowy – do Wodzisławia. Najbliżej mieliśmy do Płocka, gdzie stawialiśmy się dwukrotnie – niewiele ponad 100 kilometrów. Jako, że płocka Wisła spadła z ekstraklasy, w najbliższym sezonie najbliżej będziemy mieli do Łodzi.

Podsumowanie

Sezon 2006/07 nie był udany dla naszego klubu. Piłkarze dali ciała na całej linii, odpadając ze wszystkich możliwych rozgrywek, nie zdobywając mistrzostwa Polski i ledwie awansując do Pucharu Intertoto. Na trybunach był to sezon również nie do końca udany. Walka o pirotechnikę nie przynosi na razie rezultatów, przez co coraz częściej śmiałkowie, którzy odważą się odpalić "zakazane" race, lądują na dołku i na dłużej muszą się pożegnać z czynnym kibicowaniem. Kolejnym naszym problemem, którego nie udało się rozwiązać, jest inwigilacja publiczności. Każdy, kto chce obejrzeć mecz nie dość, że musi podać swoje dane, to jeszcze zmuszony jest stać w długich kolejkach. W nagrodę otrzymuje mało atrakcyjny "towar". Jeszcze gorzej ma się sprawa z wyjazdami. Już tradycyjne listy wyjazdowe miały negatywny wpływ na frekwencję wyjazdową. Teraz zaś, jako jedyni w Polsce, musimy spowiadać się, w jaki sposób zamierzamy udać się na miejsce. Co więcej, w klubie należy zostawić dokładna trasę przejazdu, a wzorem mogą świecić ci, którzy opróżnianie pęcherza zaplanują kilka dni przed wyjazdem.
Jednym z plusów, jakie należy odnotować (choć tylko w perspektywie rundy wiosennej), był brak zakazów wyjazdowych dla naszej ekipy. Nie trudno przecenić nasze jesienne ignorowanie wspomnianych zakazów - zapewne dzięki temu, Ekstraklasa SA postanowiła nie karać klubów w sposób, którego kar wyegzekwować nie potrafi. Mimo zimowych treningów wokalnych nasz doping wciąż pozostawia wiele do życzenia. Pojawiło się nowe nagłośnienie, bębny, "Staruch" robi wszystko co w jego mocy, ale dystans między nami a resztą kraju już dawno zaniknął. Wiele osób twierdzi, że jedyną szansą na powrót do dawnej atmosfery sprzed lat jest... wprowadzenie "terroru". Faktem niezaprzeczalnym jest, że jak chcemy, to potrafimy. Przekonały o tym głównie spotkania wyjazdowe oraz mecz z Widzewem w Warszawie. Co zrobić, aby "chciało" się zawsze i wszystkim? To pytanie na najbliższe tygodnie, bowiem już 7 lipca skończy się nasza przerwa międzysezonowa i znów ruszymy w drogę, aby sławić jej dobre imię.

Podsumowanie rundy jesiennej

© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.