Carlitos wkręcił w ziemię Sadloka i doprowadził do wyrównania - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Wisłą Kraków

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia tylko zremisowała 3-3 z Wisłą Kraków. Tylko, bo do przerwy prowadziła 2-0. Tylko, bo stworzyła sobie jeszcze co najmniej trzy doskonałe okazje bramkowe. Tylko, bo przez 55 minut bardzo dobrze grała w piłkę. Tylko, bo trzy bramki straciła w pięć minut, z czego pierwszą przypadkiem. I aż, bo jednak w końcówce potrafiła się w sobie zebrać i wyrównać.

1. Szok większy niż złość. Nie powiem, bym spokojnie przyjął trzy ciosy od gości spod Wawelu, które wyprowadzili w pięć minut, ale irytację przykrył szok. Coś takiego poprzednio zdarzyło się Legii w lidze chyba w pamiętnym meczu przeciwko Widzewowi w 1997 r. Właściwie nie było nawet czasu się wkurzyć, bo bramka padała za bramką. Niecodzienne wydarzenie. Oceniając na chłodno, nie ma co się jednak specjalnie przejmować. Po pierwsze dlatego, że tabela jest spłaszczona, wszyscy tzw. rywale w walce o tytuł nie są w stanie regularnie wygrywać, więc można pozwolić sobie czasem (byle nie za często) na drobne wpadki. Po drugie zaś, jeśli już w ogóle tracić punkty, to w tym momencie sezonu można sobie od biedy na to jeszcze pozwolić. Jest bowiem czas, by to nadrobić.

2. Zremisowaliśmy mecz, który powinniśmy wygrać, a mogliśmy przegrać. 2-0 do przerwy. Bardzo dobra gra, kilka dogodnych sytuacji strzeleckich (sam Carlitos mógł strzelić jeszcze dwa gole). Po przerwie też okazje, gra na połowie Wisły. Nagle tracimy trzy gole i wszystko się sypie. W grze zastój, zespół nie może się pozbierać. Trener próbuje mu pomóc wpuszczając zmienników. Nic się jednak nie zazębia, nie klei, wydaje się, że nie damy rady choćby zremisować. I nagle jedna akcja, przebłysk klasy Wieteski, który posłał znakomite, otwierające podanie do Carlitosa i ten po dynamicznym wbiegnięciu w polu karne, efektownym balansie i strzale sprawił, że skończyliśmy remisem 3-3. Niby więc niedosyt, ale z drugiej strony, jak to powiedział mój niemal pięcioletni synek: „Tata, remis też dobrze”. No dobrze.

3. Jeszcze niedojrzała drużyna. Czasem nam wszystkim przydaje się chłodny prysznic na zagotowane głowy. Wszyscy chcielibyśmy, by trenował nas wybitny specjalista, piłkarze byli najwyższej klasy, w lot łapali zalecenia szkoleniowca i potrafili je realizować na boisku. Tak się jednak nie da. Mamy trenera, a nie cudotwórcę. I ten trener musi posprzątać bałagan po chorwackich wynalazkach prezesa Mioduskiego. Nie posprząta go od ręki, nie da się w ciągu dwóch miesięcy naprawić rocznych zaniedbań. Widać jednak, że wiedział od czego zacząć. Sądzę, że obrał dobry kierunek. Na efekty trzeba spokojnie poczekać. Wracając jednak do samego meczu, wydaje mi się, że za dużo było radości po 2-0. Za dużo pewności siebie i rozprężenia. Legioniści czuli, zresztą trudno im się dziwić, że Wisła nie jest w stanie im za bardzo zagrozić, a kolejne bramki są kwestią czasu. Mimo więc, że posiadamy doświadczonych, ogranych piłkarzy, to jednak wyszła ich drużynowa niedojrzałość. Martwi przy tym, że nie wyciągamy wniosków, bo po wygranej we Wrocławiu, gdzie też zanotowaliśmy bardzo dobrą I połowę i znacznie słabszą drugą, teraz zrobiliśmy to samo, z tą różnicą, że wówczas rywal nie był w stanie wykorzystać niemocy „Wojskowych”. Wydaje się, że za mocno rzucamy się na przeciwników, zbyt intensywnie ich „pressujemy” przed zmianą stron. W niedzielę brakowało w tym balansu, schłodzenia emocji, pogrania „wynikiem”.

4. Jazda godzinna. Legii po niecałej godzinie odcięło prąd. Choć wcześniej biegali jak konie, nagle wyczerpały się im akumulatory. Wpływ na to oczywiście miały stracone bramki, które zaszokowały i zdołowały dobrze grających legionistów. Być może był też to efekt ciężkich treningów, które serwuje podopiecznym Sa Pinto i odwykli od wysiłku na europejskim poziomie zawodnicy byli zwyczajnie zmęczeni. Organizmy muszą się do tego przyzwyczaić, tak jak miało to miejsce za czasów Czerczesowa i Magiery.

5. Pozytywy. Patrząc na grę Legii w I połowie i tuż po przerwie widać, że potrafimy nie tylko dużo biegać, zmieniać tempo i regulować grę, ale i szybko operować piłką, popisywać się ruchliwością, zmiennością pozycji, grą na jeden kontakt. Słusznie twierdził trener, że jego gracze mieli okazje, by zabić mecz trzecim golem, a może i czwartym. To daje nawet nie tyle nadzieje, co silne przekonanie, że mistrzowie Polski będą regularnie wygrywać, że Sa Pinto jest w stanie wycisnąć z nich to, co mają najlepszego i stworzyć drużynę, która trzeci raz z rzędu obroni tytuł.

6. Król jest Nagy. Nie chcę przedwcześnie chwalić Węgra, ale to co wyprawiał w I połowie spotkania, w połączeniu z golem i asystą, świadczy nie tylko o jego wysokich umiejętnościach piłkarskich, ale także dużych rezerwach. Chyba po powrocie z wypożyczenia poukładał sobie pewne rzeczy w głowie, dojrzał i zrozumiał, że nie powinien zadowalać się przebłyskami w Ekstraklasie, bo może zrobić karierę choćby na miarę Ondreja Dudy.

7. Problem na prawej obronie. Gdy Vesović przychodził zimą do Legii wiązałem z nim duże nadzieje. Sądziłem, że może być wreszcie rozwiązaniem naszych problemów na skrzydle. Okazało się jednak, że Czarnogórzec, to właściwie nie jest skrzydłowy, a prawy obrońca, a właściwie to wahadłowy. W dodatku może grać w środku pola. Pomyślałem wtedy, że jak ktoś radzi sobie na kilku pozycjach, to na żadnej nie jest dobry. No i rzeczywiście. „Veso” nie zachwyca. Owszem czasem błyśnie, strzeli gola, zanotuje asystę, ale najczęściej nie (bilans 1 gol i 4 asysty w 27 meczach). W defensywie radzi sobie raczej gorzej niż lepiej, co udowodnił przeciwko Wiśle. Zupełnie pogubił się przy dwóch akcjach bramkowych gości, a jeszcze parokrotnie jego strefą przeszły ataki. Inna sprawa, że w tym czasie nie otrzymał wsparcia od Kucharczyka. Pora chyba uświadomić sobie, że Vesović nas nie zbawi. Na żadnej z pozycji, na których występuje nie zachwyca, a przede wszystkim brakuje mu powtarzalności. Podobnie jest z kilkoma innymi piłkarzami pozyskanymi w poprzednich okienkach transferowych – niby bywają użyteczni, ale tylko sporadycznie są w stanie przesądzić o losach meczu.

8. Powrót Malarza. Fakty są takie, że Arek nie miał w ogóle pracy w I połowie, a w drugiej puścił trzy bramki na pięć celnych strzałów Wisły. Może przy jednej mógł zrobić więcej? Nie krytykowałbym jednak Malarza. Mam wrażenie, że nie był w pełni spokojny po powrocie do „klatki”. Jakby brakowało mu pewności, automatyzmu w reakcjach. Nie jest to z pewnością łatwe po dwóch miesiącach bez gry w Ekstraklasie. Ale Arek nie zapomniał jak się broni, co pokazał choćby w Chojnicach. Wierzę, że w Białymstoku będzie naszym pewnym punktem.

8. Co było fajne? Świetna gra Legii przed przerwą i dwubramkowe prowadzenie, szybka wymiana podań, zmiana pozycji, wysoka forma Carlitosa, Nagya, Andre Martinsa, skuteczna walka w końcówce, aż remis, ekspresyjne reakcje prezesa Mioduskiego na trybunie VIP.

9. Co było słabe? Strata trzech goli w pięć minut, proste błędy w defensywie, które do nich doprowadziły, chaos przy stanie 2-3, tylko remis.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.